sobota, 26 kwietnia 2014

1963: rozdział pierwszy

Mam szczerą nadzieję, że nie zanudzę tym nikogo na śmierć.
Dziękuję pięknie za wszystkie komentarze, które zostawiliście pod prologiem, czytałam je z prawdziwym wzruszeniem. Tym bardziej liczę na to, że dziś nikt nie będzie rozczarowany. Liczę na dużo konstruktywnej krytyki :) (Na górze zainstalowałam muzyczny pasek, gdyby ktoś chciał posłuchać czegoś przyjemnego).
☮-☮-☮ 

STYCZEŃ

Nad ranem temperatura spadła jeszcze bardziej. Mróz szczypał w policzki jak jeszcze chyba nigdy. Szklane odłamki butelek błyszczały w słońcu. Na ulicach powoli zaczynał robić się ruch, ludzie wracali do domów po sylwestrowej zabawie. Nikt nie przewidywał, że ten nowy, tak hucznie przywitany właśnie rok przyniesie coś gorszego, niż tylko sroga zima.
Chociaż w San Francisco nie spodziewano się tego, do południa poziom rtęci w termometrach wciąż opadał. Ani jedno okno nie było otwarte, ani jedno dziecko nie bawiło się na podwórku. Kto tylko mógł zostawał w domu i próbował zapomnieć o okropnej pogodzie, przyciskając ciasno plecy do grzejnika.
Wieczorem wszystko stanęło na głowie. Po raz pierwszy od czternastu lat, na Miasto nad Zatoką posypał się z nieba śnieg. Nie napadało go dużo. Większość zdążyła do rana stopić się i spłynąć do kanalizacji, ale kiedy nad horyzontem znów pokazało się słońce, na trawnikach i dachach samochodów wciąż jeszcze bieliła się cienka warstwa puchu.
Ludzie niemal biegli ulicami. Każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w pracy, czy szkole. Niektórzy postanowili w ogóle nie opuszczać przytulnych domów.
Na Ashbury Street nie zakończono jeszcze obchodów nadejścia Nowego Roku. Bawił się każdy, kto miał siłę. Te dzieci, które nie zasnęły gdzieś w kącie, albo przy długim, zbitym z paru surowych desek stole, tańczyły w koło i śmiały się głośno, próbując przekrzyczeć jazgot płyt gramofonowych. Ci dorośli, którzy nie leżeli gdzieś, nieprzytomni od nadmiaru dobrej zabawy, porozchodzili się po kilku sąsiadujących ze sobą wąskich budynkach, by na różne sposoby kontynuować świętowanie.
Drobna, wychudzona dziewczyna siedziała na piętrze domu z numerem czternastym, szczelnie opatulona starym kocem, który od dawna straszył przetarciami, dziurami wypalonymi całym mnóstwem papierosów i ogólnym stanem nienadawania się do użytku. Podobnie zresztą rzecz miała się z całym pomieszczeniem. Ogołocone z farby ściany, wytarte podłogi, zaledwie kilka prostych mebli.
Obejmowała ramionami kościste łydki, a bure, splątane włosy opadały jej na twarz. Siedziała tak, w jednej pozycji, od dobrych kilku godzin. Wszystko zaczynało ją boleć. Przy najmniejszym ruchu dawały o sobie znać zesztywniałe mięśnie. Zdrętwiałe ręce z trudem utrzymywały krawędzie koca.
Do pomieszczenia wpadła nagle grupka roześmianych dzieci. Każde miało na stopach mniej lub bardziej nieforemne szmaciane kapcie z grubego, szorstkiego materiału – najlepszego, jakim dysponowali, kiedy nadeszła zima. Najwyższy z grupki malców, rezolutny blondynek o perkatym nosie, podszedł do dziewczyny i chłodnymi rączkami poklepał ją po bladych policzkach.
- Hej, Perla! Pobaw się z nami! – Chłopiec uśmiechnął się szeroko, pokazując wybrakowany rząd nieco zepsutych ząbków.
- Nie dziś, Bobby. Naprawdę, nie jestem w nastroju do zabawy – jęknęła w odpowiedzi i wbiła wzrok wąskich, szarych oczu w sufit pomalowany żółtymi plamami zacieków.
- Weź! Ty nigdy nie jesteś w nastroju! No, proszę, pobaw się z nami, na dworze jest śnieg! – namawiał.
Perla bluzgnęła pod nosem, chowając twarz w parchaty materiał.
- Idźcie sobie! – Dotarło do dzieciaków stłumione burknięcie. Jak na komendę zaczęły wszystkie razem przekonywać ją, by wyszła z nimi, trajkocząc przy tym jak najęte, czym doprowadzały ją do szału.
- Ale nikt nie chce się z nami bawić! – wyły coraz głośniej i głośniej. Otoczyły ją ciasnym wianuszkiem i próbowały za wszelką cenę pozbawić ją lichego, ale dającego przynajmniej tę odrobinę ciepła, okrycia.  I wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Szybko wstała i rozejrzała się po pokoju.
- Gramy w berka, Sue goni! – krzyknęła pozornie entuzjastycznym tonem. 
Maluchy, pokrzykując, rozpierzchły się na wszystkie strony, a Perla chwyciła swoją przepastną, ręcznie szytą torbę i zbiegła po schodach, udając, że ucieka przed ciemnowłosą dziewczynką o długim warkoczu.
- Małe gnojki – prychnęła cicho, kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi. Ruszyła szybkim krokiem w dół ulicy, mamrocząc niezrozumiale pod nosem.
Po przejściu kilkunastu metrów nie czuła już obutych tylko w lekkie, korkowe sandały stóp. Przeszukała dokładnie swoją wielką torbę i po chwili wyjęła z niej szpulkę porządnej, grubej nici i ścinki różnobarwnych materiałów pozostałych po pracy nad poszwami na kołdry.
Kucnęła przy drodze i jak najszczelniej owinęła stopy kawałkami taniej bawełny. Zadowolona z efektów, uśmiechnęła się blado i kontynuowała marsz. Doszła do końca ulicy i skręciła w Haight. Tutaj także ze wszystkich stron docierały do jej uszu okrzyki radości, brzęk szkła i głośne dźwięki starych nagrań Elvisa Presleya.
Perla nie zatrzymała się nigdzie na dłużej. Parę razy pozdrowiła kogoś znajomego. W miejscu, gdzie zazwyczaj znajdowało się stoisko z ręcznie tworzonymi naszyjnikami i ozdobami do włosów, zamieniła kilka słów z młodym Cashem Westsem - synem jednego z dawnych przyjaciół jej matki, i wreszcie stanęła na skrzyżowaniu z Broderick Street. Tam nie znała już prawie nikogo. Rzadko tutaj zachodziła, ale teraz chciała zrobić coś, czego nie próbowała już od dawna - właściwie odkąd przeniosły się na Ashbury. Skierowała się wprost do tętniącego hukiem tysięcy samochodowych silników i piskiem opon na prawie zupełnie już suchym asfalcie, centrum San Francisco.
Tu wszystko toczyło się już niemal zwyczajnym rytmem. Telefony dzwoniły jak zawsze, telewizory kolejny raz wyświetlały ten sam film z Elizabeth Taylor, z radioodbiorników sączyły się dźwięki Heartbreak Hotel. Tylko tłum sunął ulicami jakoś szybciej i bardziej nieprzyjaźnie. Każdy klął w duchu na pogodę.
Poważni ludzie trzęśli się z zimna pod eleganckimi płaszczami i prochowcami, Perla trzęsła się z zimna pod prowizorycznym okryciem z cienkiego koca i długą, szmacianą spódnicą. W gruncie rzeczy mieli ze sobą w tej chwili sporo wspólnego, ale dziewczynie wydawało się, że rozdziela ich jakaś nienamacalna bariera. Jakaś granica pomiędzy światem, który dopiero opuściła, a tym, odległym o ledwie parę mil, w którym właśnie się znalazła. Tutaj każdy miał swoje ważne sprawy do załatwienia. Każdy, poza młodziutką dziewczyną o długich, burych włosach splątanych w gruby węzeł na karku.
- Przepraszam, dlaczego jest pan taki smutny? – zapytała przypadkowego przechodnia. 
Mężczyzna nawet się nie zatrzymał i burcząc coś niezrozumiale pod nosem oddalił się, by skręcić w najbliższą przecznicę.
- A pani? Co panią tak martwi?
- Zostaw mnie w spokoju, żebraczko! – syknęła starsza kobieta, uwalniając rękę z uścisku Perli. 
Niezrażona tym dziewczyna dalej próbowała znaleźć jakąś przyczynę panującego tu masowego znieczulenia, które dla niej było aż nazbyt wyczuwalne. Pytała skąd bierze się to napięcie każdego, kogo udało jej się zmusić do wysłuchania. Większość ludzi obruszała się tylko, niektórzy zupełnie ją ignorowali.
- Może wam, brudasom, zależy tylko na tym, żeby się porządnie naćpać i nie zapomnieć przypadkiem popić jakimiś szczynami kupionymi za kradzione pieniądze, ale niektórzy uczciwie pracują na swoje szczęście – usłyszała wreszcie od jakiegoś eleganckiego pana w ciemnym płaszczu, który, mówiąc to, patrzył na nią z taką pogardą, że gdyby przyjście w to zakazane miejsce nie było jej własnym pomysłem, zapewne rozpłakałaby się tam, na środku ulicy.
Odwracał się jeszcze parę razy, by spojrzeć na obraz nędzy, jaki musiała sobą, w jego mniemaniu, reprezentować, aż w końcu zniknął gdzieś w tłumie takich samych eleganckich panów w ciemnych płaszczach. Słowa, które wypowiedział, dały jednak Perli wiele do myślenia i miały już niebawem wpłynąć znacząco na całe jej życie.


Od wydarzeń drugiego stycznia minęło ponad dwadzieścia dni. Śnieg dawno stał się jedynie wspomnieniem mieszkańców San Francisco, a na niebie znów królowało złociste słońce. Życie w Mieście nad Zatoką wróciło do normy. Nawet na Ashbury i Haight zabrano się do przeplatanej błogim oddawaniem się przyjemnościom pracy.
Przy stoisku starego Westsa siedział jego najstarszy syn, Cash Junior, obok którego przycupnęła na niskim stołku, wystawiając chude nogi do ciepła, Perla Jones.
W dni takie jak ten, kiedy nie mieli nic ciekawszego do roboty, przesiadywali przy tym starym, drewnianym stole o krzywych nogach, zawalonym setkami kolorowych koralików, medalionów i barwnych kamieni, by wspólnie cieszyć się życiem. Zwykle ograniczali się do komfortowego, pełnego otuchy milczenia, jednak czasem zdarzało im się prowadzić długie dysputy na różne, mniej lub bardziej poważne tematy. 
- A dla ciebie, Cash, co jest właściwie największym szczęściem? – zapytała zupełnie nagle dziewczyna. 
Zaintrygowany, zerknął na nią spod opadającego na czoło kapelusza. Nie spodziewał się dziś żadnych pytań. Skwitował je delikatnym skrzywieniem, ale po namyśle odpowiedział zupełnie poważnie, bo to był właśnie ten typ człowieka, który nawet na tematy zupełnie błahe wypowiadał się ze swoistą powagą i tylko wtedy, kiedy miał do powiedzenia coś naprawdę znaczącego:
- Wolność, tak sądzę. Wolność to podstawa. Jest w sumie najlepsza do tego, żeby na niej budować inne wartości. Bo prawdziwa wolność siedzi tutaj. – Stuknął się palcem w klatkę piersiową. – I jak ją tam znajdziesz, to nie ma takiego, co by ci ją zabrał. A po co komu szczęście, które można tak łatwo stracić? To jakaś ściema musi być, mówię ci. Liczy się tylko twoja prywatna wolność. – Splunął na wyłożony płytkami chodnik i z powrotem skrył oczy pod rondem wysłużonej panamy. 
Dyskusja została zakończona, zresztą Perla dowiedziała się już tego, na czym jej zależało. W jej głowie powoli rodził się pomysł, zainspirowany tamtym jednym, zasłyszanym od Eleganckiego Pana zdaniem.
Wstała powoli, nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę z tego, co właściwie robi, po czym zupełnie niespodziewanie puściła się biegiem w kierunku plaży.
Cash westchnął i pokręcił głową. Zaszła jakaś zmiana w tej do tej pory wręcz ponurej dziewczynie. Gwizdnął przeciągle i raz jeszcze splunął na rozgrzany słońcem chodnik. Te iskierki entuzjazmu w jej szarych oczach miały w sobie coś napawającego serce radością. Gdyby tylko wiedział, co z tego wszystkiego wyniknie, nigdy by tak nie pomyślał.


- Przepraszam, przepraszam… - mruczała bardziej do siebie, niż do potrącanych przechodniów, zbyt zaabsorbowana zadaniem, jakie sobie wyznaczała, by przejmować się czymkolwiek innym.
Kiedy dotarła już prawie nad sam brzeg morza, z ekscytacji ledwo dawała radę nie rzucać się na przypadkowych ludzi. Wiedziała, że potrzebuje konkretnych typów osób. Wspięła się na kamienny murek odgradzający ulicę od pustego o tej godzinie placu zabaw i długo obserwowała przelewający się płynnie ulicą tum ludzi spieszących z powrotem do biur po przerwie na lunch.
Wreszcie wypatrzyła potencjalną ofiarę i nie mogła dłużej ustać w miejscu. Podbiegła do starszego, wyglądającego na zamyślonego mężczyzny o gładko ogolonych policzkach i krótko przyciętych, szpakowatych włosach. Miał na sobie garnitur, który wydał jej się porządnym, być może nawet szytym na miarę. Ten człowiek nadawał się idealnie.
- Przepraszam pana bardzo, mam jedno szybkie pytanie – rzuciła przymilnym tonem, próbując nie dać mu uciec. 
Spojrzał na nią przelotnie, ale widocznie poniżej jego godności musiała być odpowiedź na zaczepki marginesu
- Chciałabym się dowiedzieć, co pana najbardziej uszczęśliwia – zakończyła niemal błagalnie, tracąc nadzieję na jakąkolwiek oznakę zainteresowania z jego strony. 
Zaskoczył ją jednak. Zatrzymał się na chwilę i odwrócił, by przyjrzeć się jej nieco dokładniej. Może z litości, a może z innych, tylko sobie znanych powodów.
- Szczęście – prychnął w końcu, jak gdyby było to coś zupełnie absurdalnego. – Różne rzeczy dają szczęście, ale dzisiaj nie dostaniesz żadnej z nich bez pieniędzy – uśmiechnął się krzywo.
- Pieniądze? – Perla zamyśliła się. Sama nigdy nie miała ich wiele. Ale też nigdy nie była naprawdę szczęśliwa.
- Wie pan, że może coś w tym jest… - Chciała na niego spojrzeć, ale on, wraz ze wszystkimi swoimi refleksjami, tajemnicami i problemami, już zniknął za rogiem ulicy.


- Cześć, słuchajcie… - zaczęła Perla niepewnym tonem, w głębi siebie trzęsąc się ze strachu.
- Co jest, mała? – zapytał jeden z nich. 
Miał włosy zabarwione czerwoną farbą i kolczyk w uchu. Sprawiałby pewnie wrażenie groźnego, gdyby spotkała go nocą w ciemnej uliczce, ale teraz, w jasnym świetle, w towarzystwie przyjaciół wydał jej się, już z bliska, zupełnie niegroźny. W zasadzie przypominał jej nieco znajomych z Haight.
- Patrzcie jak się zaczerwieniła – zachichotała wysoka dziewczyna w poobrywanej na krawędziach bluzce. 
Niektórzy zawtórowali jej, śmiejąc się dość nieprzyjemnie. Ale Perli już przypomniało się, dlaczego w zasadzie ich zaczepiła i po chwili rumieniec zniknął z jej twarzy.
- Mam do was pytanie…
- Słyszycie? Ma do nas pytanie! – zironizowała ta sama, wysoka dziewczyna, przechylając się niebezpiecznie przez oparcie połamanej ławki.  – Skupcie się, panowie, bo zaraz tak was przemagluje, że wam się przypomną czasy szkolne! – Roześmiała się sama z własnego żartu, a ochrypły rechot przeszedł po chwili w atak paskudnego kaszlu. 
Perla próbowała nie zwracać na nią uwagi.
- Co wam daje najwięcej szczęścia? To znaczy, wiecie… - speszyła się odrobinę, słysząc jak naiwnie i głupio zabrzmiało zadane przez nią pytanie - Co sprawia, że jest naprawdę dobrze?
- Alkohol! No, ogólnie zabawa – odparła bez namysłu obszarpana dziewczyna. – Żyj szybko, umieraj młodo, amen!
- Już ci się spieszy na tamten świat, co, Jess? – Zaśmiał się barczysty chłopak o ogolonej głowie. 
Dziewczyna zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
- A tobie co daje szczęście, co, Perełko? – Zmrużyła oczy i wykrzywiła twarz. 
Łysy wzruszył ramionami i zamilkł, wyraźnie speszony.
- Kumple może – rzucił nieśmiało blady drągal w zbyt szerokiej skórzanej kurtce.
Przez grupkę przetoczył się szmer aprobaty. Ktoś z kimś przybił piątkę, chłopak o czerwonych włosach szturchnął stojącą obok dziewczynę o przytłaczająco wielkim biuście. Szepnęła mu coś na ucho i zaśmiali się oboje.
- Czyli… Przyjaźń. Może i tak – zastanawiała się na głos Perla.
- I pasja. No, porządne granie. Z porządnym graniem wszystko, co dobre, jest jeszcze lepsze. – Dorzucił tonem filozofa obdartus z kilkudniowym zarostem i przekrwionymi oczami. Wywołał tym ożywioną dyskusję o gitarach, zespołach, tekstach i przekazach.
Perla ulotniła się dyskretnie z ich terenu. Wrzeszczącą ochryple Jess słyszała jeszcze przez jakiś czas, nim zagłuszyły ją krzyki wybiegających ze szkoły dzieci.


- Bóg jest odpowiedzią, dziecko – powtórzył kolejny raz ksiądz, przypatrując się uważnie twarzy dziewczyny, która przyszła specjalnie po to, by zadać mu proste, niewymagające ani chwili namysłu pytanie.
Jej twarz i włosy były brudne, a stopy całkiem bose. Wziąłby ją za zwykłą żebraczkę, gdyby nie ubrania, które miała na sobie. Domyślał się, że żyje w komunie, jak coraz częściej nazywano rejon Ashbury-Haight. Stroniąca od pracy biedota wykupywała kolejne domy w dzielnicy. Tanie, ale zapewniające konieczną podstawę: dach nad głową i ochronę przed polującą na włóczęgów policją.
Wąskie, szare oczy Perli śledziły każdy jego ruch. Długi, nieco zakrzywiony nos psuł ogólną urodę jej twarzy. Usta miała kształtne i pełne. Kiedy się dziwiła, układały się w niemal idealne „o”.
- Czyli pańskim… księdza!, zdaniem, niewierzący nie mają szans na odnalezienie szczęścia?
- Cóż, oczywiście mogą mieć złudzenie radości, ale to tylko iluzja. Ziemskie życie jest ulotne. Prawdziwe, wieczne szczęście można osiągnąć tylko poprzez pojednanie z Bogiem. Do tego potrzeba najpierw wielkiej życiowej mądrości, a potem - tak. Bóg jest odpowiedzią. Tylko Bóg.
- Ta mądrość jakoś bardziej do mnie przemawia – mruknęła pod nosem Perla. – To ja pięknie księdzu dziękuję i… - Zawahała się przez chwilę. – Do widzenia.
- Z Bogiem, dziecko – westchnął i patrzył, jak wychodzi z kościoła, by dalej szukać własnej drogi do szczęścia.


Wpadła na nich zupełnym przypadkiem. Miała bardzo dużo do przemyślenia, więc poszła na plażę. Szukała odosobnienia, kawałka miejsca tylko dla siebie. Zamiast tego, znalazła przyjaciół.
Chłopak i dziewczyna, na oko trochę tylko starsi od niej, siedzieli ciasno przytuleni do siebie na piasku. Ich stopy obmywały fale, podchodzące dość wysoko w tym miejscu nabrzeża. Ona obejmowała go czule i opierała głowę na jego ramieniu. On jedną dłonią głaskał ją po jasnych włosach, drugą trzymał na jej kolanie. Rozmawiali cicho, ale szum morza zagłuszał ich słowa.
Perla nie zauważyłaby ich w ogóle, gdyby niemal się o nich nie potknęła.
- Hej, uważaj! – powiedziała z wyrzutem w głosie jasnowłosa dziewczyna.
- Przepraszam… - wymamrotała w odpowiedzi Perla, dopiero teraz dostrzegając, że zakłóciła komuś spokój, którego sama tak bardzo pragnęła.
- Przecież nic się nie stało. – Chłopak wzruszył ramionami i odsunął się troszkę od swojej towarzyszki. Zrobił to niezwykle subtelnie, by nie okazać, że Perla w czymś im przeszkodziła. – Jestem Cy. Od Cyril. – Wyciągnął w jej kierunku dłoń, którą uścisnęła.
- Perla.
- Becca – dziewczyna uśmiechnęła się do niej. Była naprawdę śliczna. Szczupła, ale nie chuda, o nieco dziecięcej, słodkiej urodzie. 
Perla poczuła delikatne ukłucie zazdrości. Sama podobała się sobie o wiele mniej. 
- Posiedzisz z nami?
- Jasne, czemu nie. – Wzruszyła ramionami i usadowiła się obok Bekki. Milczeli przez chwilę, nie bardzo wiedząc o czym rozmawiać.
- Powiedzcie mi, co wam daje w życiu szczęście? Ale takie, wiecie, zupełnie prawdziwe – zapytała w końcu Perla. 
Ręka Cyrila niemal niezauważalnym ruchem przesunęła się w stronę lekko zaokrąglonego brzucha ukochanej. Popatrzyli sobie w oczy ze zrozumieniem, bo dobrze wiedzieli, że w tej kwestii nie muszą i nigdy nie będą musieli się naradzać.


Słońce chowało się już za wieżowcami San Francisco, kiedy Perla wreszcie wróciła na Ashbury. Znalazła sobie miejsce do spania na piętrze domu z numerem czternastym i przykryła się kołdrą w jednej z cienkich, bawełnianych poszew, nad którymi nie tak dawno pracowała z innymi dziewczynami. Wydawało jej się teraz, że musiało to mieć miejsce w innym życiu.
Wyjęła z tyłu szuflady stolika książkę bez okładki, której jeszcze nigdy nie udało jej się doczytać do końca i na pierwszej stronie, pod tytułem, niewprawnym, dziecięcym pismem zanotowała w jedenastu punktach plan na resztę tego nowego roku:

przyjaźń, bóg, miłość, pieniądze, mądrość, wolność, muzyka, rodzina, zabawa, pasja, szczęście!

Gdyby tylko wiedziała, że w tych kilku słowach zawarła całe swoje życie… 



(źródło zdjęcia: http://americanhistory.si.edu/lisalaw/d04.htm)

20 komentarzy:

  1. *komentarz poniżej poziomu morza mode on*
    Rety to jest takie klimatyczne mocno <3 Wciągające mocno.
    Uwielbiam to, że robisz takie długie wstępy i ogólnokształt jest taki jak Ci wczoraj mówiłam, wszystko jest na swoim miejscu i tak, że nie da się tego napisać inaczej. Jak dla mnie mistrzostwo i KLASYKA GATUNKU :D
    Zima. Zima. Zima mocno, Sybir i te sprawy. Właśnie, napisz coś z akcją w Rosji *_* Toby było super, połączenie Rosji z dziełem Lizelotty <3 Tak, bardzo chcę <3 (nieważne, to było nie na temat ups xD)
    Perla jest taka kochana ;_;. W zasadzie nie wiem jeszcze z czego to wynika, ale ją polubiłam już. Może dlatego że taka drobna, wychudzona i ma bure włosy i wykiwała dzieci <3 Cash jest śmieszny trochę. Taki se śmieszek hehe w kapelusiku co mało mówi <3
    Ogólnie to wiesz, ze ja nie umiem pisać komentarzy lol xD Ale tak mocno chcę więcej tego że nie wiem :ccc
    I to jest ogólnie takie jakieś przygnębiające trochę, ale jeszcze nie wiem czemu :c Chcę dalej i mi szkoda, że będzie tylko 12, ale chyba już wiem czemu i to bardzo dobry pomysł i jesteś Ziemniaczanym geniuszem i to uwielbiam mocno i czekam <3
    *komentarz poniżej poziomu morza mode off*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ziemniaczku mój kochany, mam do ciebie taką prośbę - przesunęłabyś to tło trochę bardziej w prawo, co? Bo ten cudny warkoczyk pokrywa się trochę z tekstem i odrobinę przeszkadza. Gdybyś to zrobiła, byłoby idealnie <3
    No ten. Powiem, że wyszło ci naprawdę ładnie, chociaż pytania zadawane przez Perlę wyglądają nieco śmiesznie. To znaczy - są naprawdę fajne, ale jakoś tak moralizatorsko ci to wychodzi. CO NIE JEST ZŁE XD" (wszyscy ostatnio jakoś tak moralizatorsko piszą, whatevah. może chcą edukować ludzi póki się da i póki cokolwiek czytają). Perla jest całkiem fajna, ale jakoś tak jeśli coś o tę scenę z dziećmi i to co zrobiła, to gryzło mi się z jej późniejszym zachowaniem. No nic, niektórzy ludzi nie lubią dzieci. Na przykład ja. A nie, ja się po prostu boję dzieci i uważam je za potwory. To chyba jest różnica ;-; Cash jest całkiem spoko, rzeknę. To rozkrzyczane towarzystwo jakoś tak sprawiło, że się uśmiechnęłam mocno. To typ ludzi, których lubię najbardziej ^^ Podoba mi się to, że piszesz o zdaniu każdej z osób i wychodzi ci to tak bezstronnie.
    Pisz więcej i szybciej <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuję coś z tym zrobić, dzięki, że mi zwróciłaś uwagę, bo zapomniałabym o tym, że trzeba jeszcze dostosować do telefonów, ups ;___; Co do tych pytań - nie do końca jestem pewna o co Ci chodzi, ale generalnie myślałam już o tym, czy w ogóle brzmią naturalnie. I wymyślałam różne warianty, ale w końcu stanęło akurat na tej wersji, bo po co kombinować... Ona prostą dziewczyną jest, to pyta o to, co ją interesuje. Zainteresował ją temat szczęścia, więc o to pyta, ale wiem, że dialogi w moim wykonaniu zawsze brzmią jakoś tak nieprawdziwie, więc chyba rozumiem, co masz na myśli (a może nie xD). Ja tam za Perlą nie przepadam, za to lubię Casha :) Za komentarz wielkie dzięki :D <3

      Usuń
  3. Kurwa. :/ Napisałam Ci taki długi komentarz, ale znowu musiało zabraknąć internetu i mi cały usunął! Ja się kiedyś zabije! No bo, cholera, zawsze, kiedy jest potrzebny to go nie ma!
    Ograniczą się tylko do pochwały świetnego rozdziału, bo chyba nie mam siły, żeby znowu sklecić coś sensownego, dłuższego niż dwie linijki. Było zajebiście. Lepiej już chyba być nie mogło. :)
    I mam jedną uwagę: "zapisała w dwunastu punktach plan na ten nowy rok:

    Przyjaźń, Bóg, miłość, pieniądze, mądrość, wolność, muzyka, rodzina, zabawa, pasja, szczęście!" - tu jest jedenaście słów! ;) Chyba, że nie umiem liczyć. :P To też możliwe.
    ~Roxy/Killer Queen/Lady Evil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, przepraszam, zrobiłam chyba trochę skrót myślowy ;)
      Wielkie dzięki, za zwrócenie uwagi. Przy okazji wyłapałam jeszcze jedno powtórzenie... Tyle się człowiek nasprawdza, a tu jeszcze się czają jakieś... Dziękuję (i współczuję usuniętego komentarza - to jedna z najgorszych rzeczy w blogowaniu ;__;) <3

      Usuń
    2. Przy następnej postaram się napisać lepszy komentarz.
      No właśnie. Też czasem wydaje mi się, że już wszytko sprawdziłam, a za kilka dni czytam jeszcze raz i znajduję mnóstwo literówek. ;)

      Usuń
  4. Piszesz naprawdę fantastycznie!
    No i jeszcze ten klimat takie hippie, coś bardzo w moim stylu <3
    Pisz dalej! Czekam :)
    A tak na marginesie dopiero zaczynam:
    http://deadflowersinourhands.blogspot.com/
    Wiem, że irytujące są takie prośby, ale jutro już wrzucę pierwszy rozdział i zależy mi na tym, aby ktokolwiek go przeczytał. No, z góry dziękuje :)

    OdpowiedzUsuń
  5. MÓJ BOŻE ZIEMNIAKU <3.
    To poszukiwanie szczęścia przez Perlę mnie wzruszyło.
    Na początku zbytnio za nią nie przepadałam.
    Znaczy ok, łatwego życia ona nie miała. I to jak ci wszyscy ludzie patrzyli na nią z góry...
    Ale to poszukiwanie szczęścia mnie rozczuliło.
    Bo ja kurde chyba sama jestem do niej podobna x.x.
    Te wszystkie wartości którymi kierują się ludzie.
    Wszystko przedstawiłaś w taki fajny sposób @.@
    Lizzie ja ciebie kocham za ten kawałek, rly.
    Najbardziej polubiłam Casha, może dlatego, że z nim zgadzam się najbardziej.
    I no kurde Ziemniaku, pisz szybciutko.
    Bo ja tu czekam.
    Ściskam cię i wysyłam garść weny,
    Roj <3.

    OdpowiedzUsuń
  6. No to pojechałaś po całej szerokości geograficznej, kochana...
    Ty wiesz, że ja zauważam szczegóły, więc i tutaj nie zrobiłam wyjątku, ale nie martw się, betowała nie będę. Możesz otrzeć łzy i przestać się trząść :D

    W kilku miejscach posklejały Ci się wyrazy, ale tak się zaczytałam, że zapomniałam je skopiować, więc chyba będziesz musiała poradzić sobie sama, przykro mi...
    Zacznijmy od początku. Czyli od tego jakie tło nadałaś całej historii. Początkowo miałam ochotę Cię udusić, kiedy tak przewijałam tę notkę i zobaczyłam, jaka jest długa, ale gdy już się wczytałam, zrozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Otóż nasza droga Lizelotta jest mistrzem researchu.
    Jeśli wymyśliła sobie hippisów w San Francisco, zrobi wszystko, żebyśmy to San Francisco poczuli. Przejrzy mapki, zarezerwuje lot, wyda grubą kasę na wizę do USA i tak porobi rzeczywistość, że po tym wszystkim, nie ma innego wyjścia, jak tylko przekazać czytelnikowi każdy szczegół.

    A kiedy już przeniesie miejsce akcji do swojego folderu, dorzuca do niego postać, z którą każdy może się utożsamić, bo nie jest żadnym supermanem z urodą modelki, tylko zwyczajnym człowiekiem. Trochę zakompleksionym, wycofanym, ale jednocześnie ciekawym świata, proszącym o to, żeby COŚ się wydarzyło. Coś takiego, dzięki czemu zechce żyć dalej.

    Później dorzuci jeszcze szczyptę Magii Ziemniaka, dzięki czemu w opowiadaniu kwitnie miłość, ciepło i ma się ochotę płakać ze wzruszenia, mimo że jeszcze nic się nie wydarzyło.

    Czapki z głów, Geniusz is coming <3

    OdpowiedzUsuń
  7. No dobra, nieogar piszący komentarz dłuugo po przeczytaniu rozdziału przybywa!
    Nie będę się rozdrabniać, ale stwierdzę tylko (tylko?!), że JEST ZAJEBIŚCIE...
    ...bo Lizelotta,
    ...bo styl pisania,
    ...bo klimat,
    ...bo taka oryginalna forma, normalnie jak jakiś utwór o charakterze moralizatorskim, wiesz, jak ona tak chodzi i zadaje pytania <3
    Jem ziemniaki chętnie, śmiało, ale Lizzie zawsze mało <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejuuu... Jakie to jest świetne :o Czytałam z rozdziawioną paszczą. Wciągasz!
    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  9. Prowadzisz naprawdę świetnego bloga! Twoj styl pisania jest naprawdę ciekawy :) Dlatego obserwuję Twojego bloga i życzę dalszych sukcesów :)

    Czy mogłabym liczyć z Twojej strony na rewanż?
    http://dawidkwiatkowski-opowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzień dobry, postanowiłam być konsekwentna w kwestii komentowania blogów i oto jestem ;_; Nie gniewaj się, jeśli TO będzie niespójne i bez sensu, wyszłam z wprawy już dawno temu.
    No więc zacznijmy od tego, ze dokładnie pamiętam jak opowiadałaś mi całą fabułę, więc teraz jestem peeełna spoilerów XD W dodatku przez to nie wyobrażam sobie w ogóle tej zimy - dla mnie całą akcja dzieje się w czasie upalnych wakacji, takich, jakie my miałyśmy rok temu I BEDZIEMY MIEC W TYM, bo przypominam, ze przyjeżdżacie do mnie wszystkie już nie długo B|
    Hm, Perla jakoś dobrze mi się kojarzy. Znaczy jest trochę naiwna i prostoduszna ale w tej swojej naiwności całkiem prawdziwa. Wydaje mi się taka oblana tymi hippi kolorami, żyjąca w komunie i tak dalej ale w rzeczywistości ewidentnie zagubiona (chryste, muszę przestać pisać Benowi rozprawki; zaczęłam nadużywać zwrotów rodem z podręcznika ;___;).
    Uh, kolejny raz musze napisać, że zazdroszczę Ci talentu, zwłaszcza jeśli spojrzeć na postać Perli. Dla porównania, u mnie główni bohaterowie są bezpłciowi, tacy bez wyrazu w ogóle; wszystkie wyjatkowe cechy przypisuję bohaterom drugoplanowym bardziej ;_; U Ciebie wszystko jest takie żywe, nic nie jest przerysowane, wklejone.
    Ja pierdolę, chyba zostanę przy tych zakichanych rozprawkach, to mi wychodzi o wiele lepiej XDDD

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejku, normalnie tak mi przyjemnie. I ta piosenka w tle *_______*
    Chyba się rozpłynęłam. "San Francisco" - Tyle wspaniałych wspomnień :) Dziękuję Ci za tą piosenkę. Idealnie tu pasuje klimatem :D

    Lubię takie opowiadanka z klimatem. A Twoje takie właśnie jest.
    Wszystko przemyślane i takie genialne. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo Cię wielbię i zazdroszczę talentu i lekkości pisania, której ja nie posiadam xD
    Tyle ode mnie. Jest zajebiście *____*
    Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział ;)

    Love,
    Chelle

    OdpowiedzUsuń
  12. Piszesz wspaniale, gratulację, ponieważ niewielu blogowiczom się to udaje! W sumie to akcja rozgrywa się bardzo wolno i to jest dobre!
    Zapraszam na mojego bloga; http://bigstoryofsmallpeople.blogspot.com c:

    OdpowiedzUsuń
  13. Eloelo tu Roj. Nominowałam cię do tego całego Liebster Award na moim blogu.
    O tutaj: http://rivendell-high-school.blogspot.com/
    Pozdrowionka <3

    OdpowiedzUsuń
  14. serio fajne, wrzuć do portalu literackiego http://www.opowi.pl

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurczę, nie lubię się wciskać komuś na bloga ze zbędnym spamem, jednak chciałabym coś przedstawić. Mój nowy projekt, a mianowicie blog o Aerosmith. Będzie mi miło, jeśli wpadniesz i przeczytasz to co stworzę, a jeszcze milej jeśli skomentujesz moją pracę :)

    Adres bloga :
    http://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/

    PRZEPRASZAM ZA SPAM ;__:

    OdpowiedzUsuń
  16. Dobra, jestem znowu. (Matko, tato, wyłącz TVN, nie chcę nic wiedzieć o Kwiatkowskim ;-; I najlepiej nie mów do mnie, nie dajesz myśleć.)
    San Francisco z tym śniegiem skojarzyło mi się z czymś, ale teraz już nie pamiętam z czym D: I ogólnie czytając co chwila mam w głowie miliard innych myśli, ale to całkowicie typowe dla mojej osoby. Głupie jest to, że całe Ashbury skojarzyło mi się z zupełnie innym miejscem, w zupełnie innym mieście, ale to historia o wampirach i w sumie nie powinnam o tym mówić tutaj. Tak, lepiej się zamknę.
    A ja powiem, że szczęście ma sześć liter w imieniu, cztery w nazwisku i pięć w shipie oraz tonę brokatu. Poza tym zawsze jest pizza, pizza zawsze jest odpowiedzią <3 Chyba, że odpowiedzią jest gejoza, ale nie mieszajmy nieistniejących definicji. Moje wypowiedzi ciągle wyglądają, jakby nie miały nic do tekstu, jak ja nie umiem komentarzy </3 Tak, nie umiem oceniać tekstu, bo jak czytam i da się czytać, to nie patrzę na tekst, ale w sumie nie wydaje mi się, żeby miało być coś nie tak.

    OdpowiedzUsuń
  17. Twój muzyczny pasek nie działa D:
    Kurcze, jak ja nienawidzę dzieci. Są bezczelne i – co gorsza – straszliwie głośne x.x Zgińcie przepadnijcie!
    Bardzo podoba mi się imię Perla.
    Kurcze, jestem pod wrażeniem. Ciężko jest pisać realistyczne opowiadania, a już zwłaszcza, kiedy opisuje się konkretne czasy. Trzeba brać pod uwagę wiele czynników historycznych i kulturowe aktualności etc. Bardzo szanuję dobrze zbudowane historię i twoja taka jest. Ciężko mi jednak odnieść się do poprawności logicznej całości, bo sama nie mam pojęcia co działo się w tych czasach w Ameryce. Taka właśnie ze mnie smutna bułka.
    Strasznie podoba mi się klimat opowiadania.

    OdpowiedzUsuń