niedziela, 5 października 2014

1963: rozdział drugi


Rozdział rozdziałem, ale przede wszystkim chciałam podziękować za wszystkie piękne, motywujące i kochane komentarze. Zarówno tu, na blogu, jak i na jego stronie na Facebooku, gdzie swoją drogą zapraszam serdecznie!
Specjalnie dla Was: kolejny rozdział "1963":
☮-☮-☮ 


LUTY

Styczniowy przymrozek dawno już przeszedł do historii. Wraz z początkiem lutego nadeszła fala gorących, bezwietrznych dni wypełnionych duszną, burzową aurą. Załamanie jednak wciąż nie nadchodziło, choć chmury stopniowo stwarzały gęstą, szarą kopułę okrywającą szczelnie San Francisco z wszystkimi jego wielopasmowymi ulicami, wąskimi alejkami, schludnie przyciętymi trawnikami i zapuszczonymi terenami, o które nikt się nie troszczył.
Jednym z takich właśnie miejsc, gdzie niekoszona od dawna trawa osiągała znaczne wysokości, a rozpięte między pniami drzew i gałęziami suchych krzaków pajęczyny z lubością wplątywały się we włosy i oklejały twarze przechodzących, była duża, zaniedbana działka na obrzeżach miasta. Niewidoczny zza gąszczu nieokiełznanej flory, obity z zewnątrz deskami domek stanowił główny ośrodek mieszkalny w Ogrodzie, jak przezwali ten teren jego mieszkańcy. Na działce znajdowało się także kilka mniejszych, drewnianych lub murowanych budynków w różnym stanie zużycia i przeznaczonych do różnych celów.
Willow opuścił niezwykle reprezentacyjny warsztat malarski przyjaciela mieszczący się w jednym z tych budynków, zirytowany do granic możliwości. Zrezygnował z podjęcia kolejnych bezowocnych prób nawiązania kontaktu z człowiekiem, dla którego nie liczyło się w tej chwili nic, prócz kawałka spróchniałej deski i obrzydliwie cuchnących farb, którymi pokryte było wewnątrz niemal wszystko.
Tak, jeżeli istniało w życiu Frankiego coś, dla czego byłby w stanie wyzbyć się choć na chwilę zwyczajnej dla niego apatii, było to bez wątpienia malarstwo. Od lat kojarzono go jedynie z rozpadającą się szopą gnijącą powoli w najdalszym zakątku Ogrodu. Wszyscy przywykli z czasem do charakterystycznej dla tego podłego miejsca mieszanki odrzucających zapachów, którą przesiąknął już przypuszczalnie nieodwracalnie. Sam Frankie miał do swojej higieny osobistej podejście otwarcie lekceważące, co dawało się we znaki każdemu, kto jakimś cudem zabłąkał się do jego samotni.
Jego pociągła, niemal naiwnie dobrotliwa twarz miała w sobie coś z ikonicznych portretów Chrystusa, jednak pozostawała ledwie dostrzegalna pod skołtunioną masą posklejanych w grube strąki włosów. Dawał się mimo to, a może i dzięki temu, postrzegać jako natchniony artysta, stwórca jakiegoś nieokreślonego, chaotycznego piękna, kiedy siedział tak, pochylony, pośród słoików pełnych rozpuszczalników i pokrytych dawno zaschniętą farbą pędzli nietworzących już niczego prócz historii. Willow widział w nim wtedy dziwną świątobliwą szlachetność, jakiej nie spotkał jeszcze u nikogo innego i nie potrafił mu tego nie zazdrościć.


Perla niepewnie ruszyła się z miejsca. Stała od dłuższej chwili ukryta w głębokim cieniu starego przystanku tramwajowego przy skrzyżowaniu Haight i Masonic. Czekała na Beccę i Cyrila. Mieli ją zabrać do miejsca, w którym mieszkali, a o którym opowiadali naprawdę niezwykłe historie. To był jej pomysł na naukę prawdziwej przyjaźni.
Słońce powoli skłaniało się ku horyzontowi, podświetlając wysokie budynki dominujące w panoramie miasta na pomarańczowo, czerwono, amarantowo. Podobał jej się ten widok. Tak wyglądające biurowce naprawdę dawały się lubić, a gdy głębiej się nad tym zastanowiła, Perla doszła do wniosku, że tak w zasadzie lubiła je zawsze. Owszem, żyła w izolacji od tego innego świata, jakim był niekończący się wielkomiejski gwar centrum miasta, ale nigdy nie pałała do niego nienawiścią, ani nawet nie darzyła niechęcią jak inni mieszkańcy Ashbury-Haight. Dla niej stanowił on coś naturalnego, istniejącego równolegle, do niedawna niezaprzątającego prawie w ogóle jej myśli, jak gdyby w ogóle zapominała o jego istnieniu. Teraz jednak czuła, jak nigdy wcześniej, że jest to miejsce zupełnie materialne i rzeczywiste. Że je także grzeją gorące promienie słoneczne, że także tutaj tęskni się za chłodnymi podmuchami wiatru, i że tak samo trzeba mrużyć oczy, kiedy patrzy się w bezchmurne niebo. Tu wyraźniejszy był jednak odór spalin samochodowych, a ludzie – przynajmniej pozornie – bardziej obojętni sobie nawzajem.
Wszystko to kazało Perli zastanawiać się co skłoniło jej matkę do opuszczenia tego miejsca i przeniesienia się wraz z maleńką córeczką do obskurnej, zamieszkanej przez grupki studentów i bitników sprowadzających się tu w tamtych czasach coraz tłumniej dzielnicy. Wielokrotnie próbowała pytać ją o to, ale i gwiazdy, i kwiaty, i krople deszczu milczały uparcie, choć Perla wiedziała, że są w nich cząstki dusz bliskich jej osób.
Jej matka, Flora, zostawiła jej list nim zmarła. W tym liście przyrzekła córce wyraźnie, że będzie dla niej każdą z tych rzeczy. Wszystkim, co daje jej radość. A w Haight nauczono ją doskonale, że są to właśnie gwiazdy, kwiaty i krople deszczu.
Perla nie wiedziała o swojej matce prawie nic. Co za tym idzie, nie wiedziała też wiele o sobie. Z pełnych miłości słów matki, których słuchała jako maleńka dziewczynka, zapamiętała tylko tyle, że Flora ją wyśniła. Tak, pewnego wieczora położyła się spać i miała piękny sen, o wielkim szczęściu, które na nią spadło. O małej, jasnowłosej dziewczynce tulącej ją całą siłą swych pulchnych rączek. A kiedy obudziła się rano, miała już w sobie ziarenko tego nieskończonego piękna.
Śliczna historyjka opowiadana przez matkę wywarła na Perli ogromne wrażenie. Wierzyła, że matka nie mogłaby jej nigdy okłamać, a skoro była tak wyjątkową kobietą, że Ziemia nagrodziła ją największym szczęściem, dziewczyna nie potrzebowała już wiedzieć nic więcej. Ona, Perla, była nasieniem Dobra.


W Ogrodzie wszyscy wychodzili z założenia, że nawet brak okazji stanowi świetną okazję, by napić się czegoś w dobrym towarzystwie. Wspólne ognisko od dłuższego czasu było często rozważaną opcją, więc nikogo nie zaskoczył fakt, że kiedy sterta suchych gałęzi rosnąca powoli przed Domem sięgnęła poziomu brudnych okien poddasza, znalazł się ktoś, kto nadał sobie prawo do rozpoczęcia zabawy. Perspektywa zbliżającej się ulewy zdawała się nikogo nie martwić. Mieszkańcy Ogrodu z reguły martwili się raczej sporadycznie.
- Fiesta! – Radosny, zachrypnięty krzyk dotarł do uszu zaspanego Willowa.
Nie ma nic bardziej orzeźwiającego niż tego typu zachęta wyłapana we względnej ciszy późnego wieczoru. Willow z trudem utrzymał równowagę wymuskując się pokracznie ze swojego lnianego hamaka. Rozprostował plecy, ignorując nieprzyjemnie brzmiące chrupnięcie gdzieś w okolicy lewego barku. Ruszył żwawym krokiem w stronę, z której dobiegały nasilające się szybko dźwięki. Był to wyjątkowo nieprzyjemny typ hałasu, przywodzący na myśl raczej odgłosy pijackiej burdy, niż czegokolwiek, co przeciętnej osobie kojarzyłoby się z dobrą zabawą. Niepokoiła go taka nagła zmiana, bo choć zdawał sobie sprawę, że sam nie jest święty, wolałby uniknąć sytuacji, w jakiej mógłby się znaleźć, gdyby nawet tu, w Ogrodzie, zaczęła rozwijać się przemoc. Generalnie nie miał nic przeciw dobremu mordobiciu raz na jakiś czas, ale naprawdę potrzebował, by to miejsce stanowiło, jak dotychczas, szczelną i zaufaną oazę spokoju. Nawet taki parszywy typ jak on mógł mieć przecież jakieś wymagania wobec życia. Wszystko, czego oczekiwał, to prawo do paru godzin snu w tygodniu i butelki piwa do wypicia w spokoju ducha. W głębi serca liczył jeszcze na trochę czasu do zmarnowania na długie rozmowy o niczym z Frankiem, ale nie było nikogo, z kim mógłby się o coś takiego targować.
Willow zatrzymał się. Oczekiwane przez niego od paru dni świętowanie chyba rzeczywiście zdążyło już przekształcić się niekontrolowaną zadymkę, ale potrzebował dłuższej chwili, by ta informacja zdołała przedrzeć się przez grubą warstwę melancholii, jaką przypadkiem wytworzył wokół siebie. Z odrętwienia wyrwało go nieprzyjemne zderzenie z nienaturalnie długim i chudym ciałem obcym, które bez problemu, za to z ogromnym zdziwieniem zidentyfikował jako Frankiego. Upadliby obaj, gdyby nie złapał go w ostatniej chwili za wątłe ramiona. Sapnął, z trudem utrzymując przyjaciela we względnym pionie. Nie było to proste z uwagi na stan, w jakim się on znajdował. Chwiał się bezwładnie, bełkocząc coś niezrozumiale pod nosem, zupełnie nie kontrolując nerwowego drgania policzków. Willow jeszcze nigdy go takim nie widział.
Kiedy przed kilku laty znalazł dla siebie kąt w Ogrodzie, Frankie był już od dawna jego częścią. Od razu ściągnął na siebie uwagę Willowa. Spośród dziesiątek, a może i setek przewijających się tu osób, wyróżniał się dystansem, który utrzymywał. Nawet dla dobrego obserwatora, jakim z pewnością był Willow, problem stanowiło rozszyfrowanie tego milczącego artysty. Przez lata rozpracowywał go powoli, stając się jednocześnie jedyną osobą w Ogrodzie, z którą Frankie kiedykolwiek nawiązał coś na kształt przyjaźni.
I oto teraz ten sam Frankie, którego Willow znał już przecież niemal na wylot, zupełnie niespodziewanie gibał się i wił w jego ramionach niczym jakiś pozbawiony własnej woli, nieforemny glon.
- Idź pan! Idź pan w cholerę z takim rządem! – rzucił wraz z kropelkami zabarwionej na czerwono śliny w twarz Willowowi, który dopiero teraz dostrzegł, że przyjacielowi brakuje jednej z górnych jedynek, a połowę jego twarzy pokrywa błoto i krew sącząca się z rozpapranej rany nad łukiem brwiowym.
Willow klepnął go otwartą dłonią w policzek.
- Frankie!
- Zostaw mnie, człowieku – wyseplenił niewyraźnie Frankie, nawet nie otwierając oczu.
Willow raz jeszcze wypowiedział ostro jego imię i potrząsnął nim mocno dla wzmocnienia efektu. Nigdy nie spodziewałby się tego, co nastąpiło później. Frankie odwrócił się nagle zdecydowanym ruchem i jednym celnym ciosem powalił go na ziemię, po czym odszedł gdzieś w mrok, zataczając się i potykając.
Willow podniósł się na kolana i wstał powoli, uciskając bolący brzuch. Był zdezorientowany i wściekły, ale jednocześnie już zaczynał martwić się o Frankiego.
Zbliżył się do ogniska, gdzie nikt nie zdawał się zauważyć, co przed chwilą zaszło. Wszyscy stali wokół ognia płonącego na stercie suchych gałęzi, pozbijani w grupki, dyskutując o czymś zawzięcie. Joanne i Mallory, siostry, które pojawiły się w Ogrodzie nie dawniej niż tydzień temu, krzątały się wokół siedzącego na odwróconym blaszanym wiadrze Perełki, łysego dryblasa o nieprzyjemnej gębie, pomieszkującego tu od czasu do czasu. Miał dość obrzydliwie wyglądającego siniaka pod okiem i rozciętą wargę. Kiedy dostrzegł Willowa podniósł się powoli, miotając przy tym z oczu błyskawice. Przestraszone dziewczyny cofnęły się, nie chcąc znaleźć się w środku bójki, do której przecież lada chwila mogło dojść. Perełka jednak jak gdyby zmienił zdanie i w ostatniej chwili zrezygnował z zaczepki. Z pewnym trudem przełknął ślinę i chciał już odejść w swoją stronę, ale Willow zatrzymał go.
- E, co się stało z Frankiem?
- Szukał guza, to go znalazł. – Łysy skrzywił się.
- Biliście się. Ty i on – bardziej stwierdził, niż zapytał Willow.
Perełka wzruszył ramionami. Reszta zebranych z zainteresowaniem przysłuchiwała się ich rozmowie. Nad ich głowami przetoczył się pierwszy grzmot.
- Gdzie on jest?
Z tłumu padło kilka kpiących odpowiedzi:
- Szuka idealnego miejsca dla naiwnych, takich jak on.
- Pewnie poszedł świat ratować…
- Ta, władzę obalać mu się zachciało!
Perełka znów wzruszył tylko ramionami.
Willow skrzywił się na wspomnienie nielicznych rozmów o polityce, jakie kiedykolwiek przeprowadził z Frankiem. Był to temat, którego nie powinno się poruszać przy nim pod żadnym pozorem. Westchnął i ruszył śladem przyjaciela. Jeśli Frankiemu zachciało się uzdrawiać świat akurat tej nocy, poczuwał się w obowiązku nie dać mu zginąć.


Perla siedziała wciśnięta pomiędzy Beccę a niedawno poznaną Joanne, szczupłą blondynkę o włosach przyciętych po chłopięcemu i małym, zadartym nosku, który był chyba jedyną cechą upodabniającą ją do siostry. Mallory była nieco bardziej przy kości, miała ogromne piersi, które chętnie eksponowała pod bluzką o dekolcie wyraźnie powiększonym przy użyciu niezbyt ostrego noża. Perla widziała ją już wcześniej. Zarówno ona, jak i siedzący obok niej chłopak o czerwonych włosach byli z grupką anarchistów, z którymi rozmawiała tamtego dnia. Był tu również małomówny, chudy blondyn, którego także zapamiętała, bo już wtedy poczuła do niego sympatię, a jego spokojny, cichy sposób bycia przypominał jej jej własny. Chłopak wydawał jej się przez to bliższy. Cały wieczór próbowała nieśmiało nawiązać z nim kontakt wzrokowy. On jednak zdawał się tego nie zauważać. Przysłuchiwał się prowadzonej przy ognisku rozmowie, od czasu do czasu odgryzając po kawałku kromki chleba, którą opiekał nad ogniem.
- Myślicie, że Willow dzisiaj wróci? – zapytała Becca, kiedy wyczerpał się poprzedni temat.
Wszyscy zamyślili się na chwilę. Perla bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tej sprawie, ale czuła się niepewnie w towarzystwie, którego częścią przecież nie była. Przyjechała do Ogrodu z zamiarem przyjrzenia się z bliska przyjaźni, nie wiedziała jednak, że zostanie wciągnięta w nią aż tak bezpośrednio.
- Chyba nie, Frankie był w… No, był w kiepskim stanie. Nie jestem pewien czy Will da radę go znaleźć.
- Ale to chyba tylko przejściowe? To znaczy, wiecie, chyba nie jest z nim coś nie tak?
- Co ty! – obruszył się barczysty brunet z długą brodą zaplecioną w fikuśne warkoczyki. – Napił się za dużo i tyle. Może i jest dziwny z tym swoim siedzeniem osobno, ale to w końcu nasz Frankie.
- Mów za siebie, ja go w ogóle nie znam – burknęła dziewczyna, której imienia Perla nie zapamiętała. 
Jej słowa wywołały nagłe ożywienie wśród reszty towarzystwa. Zaczęli mówić jeden przez drugiego, wychylając się, by wyraźniej widziała ich twarze, kiedy będą jej uświadamiać, że powiedziała coś bardzo głupiego. Dla Perli jej wypowiedź była jednak całkiem sensowna.
- Daj spokój! Nie znasz pewnie ponad połowy z nas!
- Tu kręci się tylu ludzi, że nikt z nas wszystkich nie zna!
- Wiecie, że mamy tu nawet profesora z uniwerku? Sam widziałem! I przychodzili do niego studenci! Całkiem fajne chłopaki, wygrałem od nich flaszkę wódki w karty.
Temat zszedł naturalnie na hazard i alkohol. Nawet Perla odważyła się wtrącić swoje trzy grosze. Spostrzegła ze zdumieniem, że kiedy odezwała się po raz pierwszy, chudy blondyn, którego obserwowała, a który najwidoczniej nazywał się Erik, bo tak zwróciła się do niego Jo, zlustrował ją przenikliwym, badawczym spojrzeniem swoich bardzo jasnych oczu i uśmiechnął się nawet trochę niewyraźnie. Tak, że nie miała wcale pewności, czy był to naprawdę uśmiech, czy może tylko kącik ust drgnął mu lekko.
- Erik jest ze Szwecji – powiedziała do niej Becca, uśmiechając się i puszczając oko, dając tym samym znać, że już dawno zauważyła, jak Perla nie może oderwać od chłopaka oczu. – Ale mieszka tutaj ze swoimi dziadkami. Na stałe – dodała takim tonem, jak gdyby to miało zachęcić Perlę do zawarcia z nim małżeństwa i spłodzenia całej grupki małych, jasnowłosych Szwedów. – Hej, Erik, znasz już Perlę? – rzuciła głośniej i zachichotała, szturchając koleżankę w bok. 
Zanim ta zdążyła zareagować, Becca już wstała i pociągnęła ją za rękę wokół ogniska, podkradając przy okazji kilka kromek chleba z koszyka. Wcisnęła swój zgrabny tyłek pomiędzy Erika, który wyglądał teraz na umiarkowanie zainteresowanego i bruneta z warkoczykami na brodzie, po czym zmusiła Perlę, by siadła jej na kolanach.
- Jak ci leci, Scottie? – zaćwierkała do brodacza, nabijając na długi pałąk cztery kromki chleba. – Grzaneczkę? 
Nad ich głowami znów przetoczył się grzmot, a chwilę później z nieba lunął deszcz.




(źródło zdjęcia: http://aimlesslyhappy.blogspot.com/2013/04/fashion-history-60s.html)

8 komentarzy:

  1. O rany, rany, rak przeczuwałam, że tu coś będzie! Nie napiszę nic długiego, po prostu masz, kochana, to coś, co zowie się WIELKIM TALENTEM, a z WIELKIM TALENTEM nie ma co dyskutować. Jest to prześliczne, o prostu czuć w tym opowiadaniutą hippisowską magię, tamte czasy, czytelnik automatycznie się tam przenosi i wzdycha z tęsknotą. No... przynajmniej ja tak mam. Więc piszesz absolutnie cudownie, jak zwykle i chyba nawet już zaczynam wszystko ogarniać. No i czytałam ostatnio ,,Oni" i wtedy właśnie doszłam do wnisku, że dostał ci się ten wielki talent i można ci zazrościć. Ale nie będę ci też słodzić, żebyś nie zwymiotowała albo nie zaczęła przewracać oczami. Nie wykryłam jednak żadnej literówki, więc zaciskam zęby i kończę ten głupawy komentarz. Ale musiałam go napisać, żeby być pierwsza. Ha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jest to prześliczne, o prostu czuć w tym opowiadaniutą hippisowską magię, tamte czasy, czytelnik automatycznie się tam przenosi i wzdycha z tęsknotą." - Dziękuję Ci, przedobra kobieto, za napisanie tego tutaj!
      Musisz wiedzieć, że pisząc te wszystkie zdania i składając je w taką właśnie mózgobreję, nie liczyłam nigdy na nic więcej ponad to, o czym właśnie wspomniałaś. Było szczytem moich ambicji, by ktoś czytając to "automatycznie się tam przenosił i wzdychał z tęsknotą"! I nie miałam zresztą jakichś szczególnych nadziei na to, żeby to mogła się udać. Po prostu interesuje mnie bardzo wszystko, co związane z tamtymi czasami, z bitnikami, ich filozofią, hippisami, którzy ją od nich przejęli i zmodyfikowali i... I tak jakoś wyszło, że samo mi się to wszystko pcha na klawiaturę ;__;

      W każdym razie dziękuję, czuję się bardzo zmotywowana i coś czuję, że marzec przyjdzie w tym 1963 roku szybciej niż luty ;)

      Usuń
  2. Jejku, nie sądziłam, że coś może tak wciągnąć! ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, Słodki Ziemniaczku. Przybywam trochę późno, ale nie aż tak późno... Nie ma w tym logiki, tak jak w całej mnie. To zdanie dziwnie zabrzmiało. Może ja nie powinnam dzisiaj pisać komentarzy? Raczej tak, ale lubię się znęcać nad ludźmi i pisać te głupoty, które powstają w mojej głowie po przeczytaniu rozdziału. Dobra, rozdział, koniec gadania bezsensu.
    Och, tak, zgadzam się z anonimem powyżej - MASZ WIELKI TALENT. No musiałam z dużych liter, bo co, by się stało gdyby do Ciebie nie dotarło? Musi dotrzeć, bo musisz wiedzieć, że jesteś wspaniała! Jak dla mnie jesteś jedną z najlepszych bloggerek i nikt Cię nie pobije. Nigdy. To opowiadanie ma ten klimat, czyli ma w sobie to coś, tak jak Ty. Ach, po prostu je kocham, dlatego pisz częściej.
    Sam ten rozdział jest również świetny i czuć w nim właśnie ten hippisowski klimacik, który tak bardzo kocham. Uwielbiam hippisów, ale sama raczej bym nigdy się nie odważyła o nich pisać, bo wątpię, żebym potrafiła to tak pięknie i zgrabnie dobrać w słowa, jak Ty, kochana. Och, po prostu kocham Ciebie i Twój sposób pisania!
    Rozdział wciągnął mnie, a przyznam się, że na samym początku nie chciało mi się czytać, bo było wtedy po dwudziestej drugiej...? Chyba tak. Byłam zmęczona, ale jednak zabrałam się do tego. i tak sobie czytałam i coraz bardziej mnie to pochłaniało. Znowu. Na samym początku, kiedy zaczynałam czytać prolog tego opowiadania również mnie to strasznie wciągnęło i wczułam się w ten niesamowity klimat. Ale wracając do wczorajszej nocy... Czytałam, aż tu nagle - koniec. Chciałam i nadal chcę więcej! ;_; Dlatego pisz szybciutko ten trzeci rozdział.
    Życzę Ci dużo weny i tego, abyś nigdy pisać nie przestała!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miał być komentarz tydzień temu, ale wiesz jak to jest, jak się pół życia nie ma lapa i milion rzeczy do zrobienia, więc mi wybaczysz. Nie będzie taki super jak Twój pisany dramatem (wygrał życie <3), bo nie umiem, więc wybacz xD.
    Kocham Twoje opisy *_*. Serio to jest tak, że czytam to i nie ma mnie w Śnieżkowicach bo jestem w San Francisco. I te zdania na cztery linijki... SIOSTRO <3 xD. Ej serio, jesteś za dobra w to.
    O, jest i Frankie. Frankie, którego pokochałam około dwa miesiące temu, o którym czytałam sobie fragment kilka razy z nadzieją, że naprawdę go tu wrzucisz. Znaczy on nie był wtedy Frankiem, tylko Cyrilem, ale to on, więc wiadomo o co chodzi. I zrobiłaś to. Moja miłość rośnie.
    Coraz bardziej lubię Perlę i jej podejście do wszystkiego. Jest strasznie kochana, tylko o jeden mniej od Ciebie (bo nie ma bardziej kochanej osoby od Ciebie, Lordzie B)).
    "W Ogrodzie wszyscy wychodzili z założenia, że nawet brak okazji stanowi świetną okazję, by napić się czegoś w dobrym towarzystwie." Ziemniak, my tam zamieszkamy. Mówię poważnie xD.
    "nieforemny glon" to najlepsze określenie na najebanego kumpla. Serio xD. Prawie jak glizdoryba <3.
    A to gagatek z tego Frankiego, tak w sumie. W zasadzie Frankie bardziej do niego pasuje niż Cyril, nie wiem z czego to wynika, pewnie z niczego xD.
    Willow to bardzo dobry kumpel jest. Serio, bardzo dobry.
    "dodała takim tonem, jak gdyby to miało zachęcić Perlę do zawarcia z nim małżeństwa i spłodzenia całej grupki małych, blondwłosych Szwedów." Strasznie kocham to zdanie <3. Podkreśl je sobie, czy coś xDD. Nie no, serio mi się podoba, nie wiem czemu no xD.
    Ostatnie słowo i przypomniała mi się parodia Naruto w której jeden koleś robił drugiemu grzankę i była strasznie śmieszna xDD. Ryję się ze słowa "grzaneczka". To się powinno leczyć.
    Kocham to opowiadanie, wiesz? Strasznie, strasznie. Skończyłam czytać i przez moment pojawiło mi się w głowie takie "jak to koniec?". Ale spokojnie, znam Cię, Lordzie i wiem, że nie porzucasz swoich opowiadań i prędzej czy później przeczytam ciąg dalszy <3 (nie to co niektórzy, nie będę mówić kto, bo wcale nie oczywiste, że Szatan).
    Zostawiam Ci wenę, ale pewnie wykorzystasz ją na coś innego (na co też bardzo bardzo mocno czekam <3).
    Miłość, Przyjaźń, Francuz <3.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem tak koszmarnie spóźniona, że powinnam położyć się na podłodze i w nią wsiąknąć, udając, że nigdy nie istniałam, bądź ze złości na siebie pogryźć ścianę [bo mogę].
    Po pierwsze, wow, bo myślałam, że zrobisz tak jak mówiłaś, czyli że wrócisz do Willowa za 8 tysięcy lat w formie czegoś w stylu spin-offa i nie połączysz tych historii. Cyril został przemianowany na Frankiego, z ciekawości, z jakiego w sumie powodu? XD Oba imiona fajne, ale się przyzwyczaiłam, biorąc pod uwagę, ile razy przeglądałam te twoje literki z obozu. Się załamałam, bo jestem w trakcie pisania, wchodzę do ciebie i atakują mnie perfekcyjnie dopieszczone zdania, cudowne i obrazowe opisy, epitety takie że głowa mała i cały ten stuff (tak wiem, angielszczyzny, przepraszam, ja bez nich nie potrafię) tak niesamowity, że gwałtownie tracę wiarę w siebie. Dodać jeszcze fakt, że przechodzę rozległy kryzys w pisaniu i chce mi się nie rzyć. Dobra, głowa do góry, jadę dalej z komentarzem.
    Erik jest taki aw, już w tej chwili mogę powiedzieć, że jest kochany i to jest ten typ osobnika płci brzydkiej z którym lubię się przyjaźnić, bo mało odzywający się chłopcy są tacy kochani, że przytuliłabym ich, gdyby nie to, że przez następne parę godzin miałabym ochotę walić głową w cokolwiek i przeturlać się przez ocean, bo by mnie to wkurwiało. Jego imienia nie lubię, ale co tam, nadrabia pozostałą częścią zajebistości.
    "dodała takim tonem, jak gdyby to miało zachęcić Perlę do zawarcia z nim małżeństwa i spłodzenia całej grupki małych, blondwłosych Szwedów" to musi być ciekawy ton, chcę umieć tak mówić <3 Rozbawiło mnie to mocno. To opowiadanie w ogóle ma w sobie coś takiego pogodnego, że nie mogę. Klimat da się czuć zupełnie, też chcę tak umieć, wszystko jest po prostu b e z b ł ę d n i e, cuda się dzieją, jestem w San Fransisco!
    Rozdział taki jakby urwany w pewnym momencie, więc absolutnie chcę następny jak najszybciej, kocham kocham, miłość, przyjaźń, F R A N C U Z (czy to będzie już nasze pozdrowienie? XD).
    jakieśtam n i e f o r e m n e naczynie <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Hm, tak, uświadomiono mi, że powinnam ogarnąć się do szkoły (nie, nie chodzi o odrobienie niemieckiego, tego nigdy się nie robi, ale niebieskie pasemka przyda się raz walnąć), ale czytam molestując riplej, bo Twin Skeleton's (jestem pewna, że nie wiesz o czym mówię, nie przejmuj się, to całkiem normalne).
    "Idź pan! Idź pan w cholerę z takim rządem!" Frankie jest Polakiem? XD
    Miałam coś mówić i znowu nie wiem. Ogólnie widzę, że to na razie, chyba, ostatni rozdział tego i przydałoby się wypowiedzieć jakoś szerzej... Hm, kisiel mi się skończył...
    Nigdy nie potrafię dokładnie określić jednego czynnika, przez który dany twór mi się podoba. (No najczęściej, fiki czytam tylko o wybranych postaciach, poza tym obdarzam miłością postacie, ale to po jakimś czasie.) No to nie powiem o co mi chodzi. Nie umiem powiedzieć czemu herbata mi smakuje, więc powiedzmy, że to jest jak herbata. (Och, trochę tak poetycko chyba, nie znam się na poezji, Apollo miał pod tym względem wylane. Nawet dobrze, jeszcze bym kogoś zadręczała nędznym haiku.)
    (Szit, kot mi tu zapierdala po kanapie z pająkiem i chyba czegoś wymaga. Jak tu się skupić z taką Bożeną, ja się pytam?!
    Tak, marudzę, kocham koty, ale... No, ukradła myszkę /:)
    Blondyniasty Szwed? Pewnie gej B) Hehs
    Hm, biologię powinnam zrobić, a myślę komentarz.
    Zastanawiam się czy coś tu będzie bardziej... W sensie na razie wydaje mi się takie luźniejsze czy coś, mogę zapytać o takie śmieszne coś jak fabuła? XD (Mityczne stworzenie, przynajmniej dla mnie.) Bo szukam jakiejś prawidłowości, ale widzę taki fajny tekst, który może mieć coś na rzeczy, ale nie jestem pewna... JHSBFSKDNF Dobra, nie wiem jak się wyrazić, pewnie coś źle powiedziałam, przepraszam. (Pod fikiem coś wspomniałaś, że tu panuje miłość, mam nadzieję, że przebaczenie dla takich głupich stworzeń, jak ja, też obowiązuje.)
    Po raz któryś przy pisaniu słucham Centuries, chyba jutjub coś zepsuł, ok. Resztę przeczytam i pokomentuję jutro (o ile będę żywa po polskim (brrrrr) i takich tam).
    Nie umiem kończyć komentarzy, umówmy się, że tu jest koniec c:

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurcze, opanowałaś do perfekcji coś, czego ja nigdy nie umiałam, czyli zabawę opisami. Jak ty to robisz, że tak wybitnie ubierasz miejsca i charakterystyki w słowa? To wielka sztuka i pewnie swego czasu mogłabyś przebić samego, nudnego Mickiewicza.
    Strasznie jara mnie to, że twoi bohaterowie nie są na siłę piękni i idealni. Oczywiście bierze się to z wielokrotnie wspominanego przeze mnie realizmu, ale mimo wszystko nie mogę przejść obok tego obojętnie. Uwielbiam twój styl.
    Perla jest tak cudownie naiwna, że ciężko jej nie lubić. Myślę, że nie może wzbudzać negatywnych emocji ze swoją prostotą postrzegania świata. Albo to twoje nietuzinkowe pisanie czyni ją taką czarującą?
    W Ogrodzie wszyscy wychodzili z założenia, że nawet brak okazji stanowi świetną okazję, by napić się czegoś w dobrym towarzystwie. – czy to Polska?
    Spośród dziesiątak – znalazłam jedną literówkę!
    Strasznie podoba mi się kontrast między Perlą a Willowem. Nie wiem czy słusznie zakładam, że kiedyś skończą może nawet razem, ale ogólnie podoba mi się to, że podczas kiedy Perla jest prosta, dobra, naiwna i szlachetna w tym, co myśli i robi, Willow jest zepsutym pijakiem, którego świat niemal kończy się na czubki jego nosa. Tuż za tym czubkiem wydaje się bowiem znajdować Frankie. Ugh, uwielbiam cię.
    Spłodzenie grupki małych Szwedów – umarłam xD Sama miałam takie plany swego czasu, ale mój Szwed miał brązowe włosy. Swoją drogą forma blondwłosy nie jest do końca poprawna i słowniki ją raczej odradzają, polecając zamienniki typu: jasnowłosy, słomianowłosy, lnianowłosy, żółtowłosy, płowowłosy, złotowłosy. Przepraszam za wścibstwo w tej sprawie ^^"
    Uh, kochane jest to twoje opowiadanie. Znaczy kochane głównie przez Perle. Poza tym wyraźnie czuć kwieciste i pacyfkowe klimaty, o które ci chodziło, a które czasem mnie trochę przerażały. Troszkę boję się otwartych ludzi i braku zachowania higieny osobistej. Ale to ja. xD

    OdpowiedzUsuń