środa, 22 października 2014

Mój kumpel Tośka



Jeśli uważacie, że wcześniej było ciut dziwnie, to pewnie dlatego, że nie znaliście Tośki. Teraz poznacie i być może dojdziecie do wniosku, że dziwnie jest trochę bardziej. A może i nie, kto wie. Ja zapraszam do czytania, komentowania, kochania całym serduszkiem.
☮-☮-☮

MÓJ KUMPEL TOŚKA


Mój kumpel Tośka został drugim Ikarem. Nie zrobił tego oczywiście celowo, ale dlatego właśnie mówię, że został. Ikar w końcu też nie specjalnie wbił sobie do głowy, że ze skrzydłami może nagle więcej; nie specjalnie spadł do morza i nie specjalnie się w nim utopił.
Tośka się nie utopił. Nie miał też skrzydeł i nawet nie wpadł do morza, ale dla mnie i tak został drugim Ikarem.
Tośka nie spadł z nieba, bo nie żyjemy przecież w historyjkach starożytnych Greków i nie wierzymy w żadne woskowe skrzydła, w jakieś takie cuda na kiju. W ogóle w Ikara i Dedala też nie wierzymy, bo to dla nas wszystko głupoty. A jednak Tośka został drugim Ikarem. A może i pierwszym, skoro tamtego dedalowego nie uznajemy.
Tośka spadł nie z nieba, a z najzwyklejszego dachu. I wcale się przy tym nie zabił.
Tośka żyje, tylko teraz trochę mu ciężko, bo kiedy spadł i rozpłaszczył się obrzydliwie tam na dole, na podwórku za naszą kamienicą, rozwaliło mu się w ciele parę ważnych rzeczy.
Tośka ma teraz tylko pięć żeber. I tylko jedno płuco. Nie może też chodzić o własnych siłach, chociaż ma trochę czucia w nogach i kiedy się go na przykład połaskocze w stopę, będzie śmiał się nerwowo. Bo tak się teraz śmieje.
Tośka, Tośka, Tośka.
Trochę głupio wygląda ten tekst, kiedy każdy akapit zaczyna się od Tośki, ale dzięki temu przypomina mi mnie samego. Ja też wyglądam trochę głupio i też zaczynam każdy akapit od Tośki.
Tośka i ja mieliśmy po czternaście lat, kiedyśmy chadzali na tamten dach prawie codziennie i kiedy się stał ten wypadek. Teraz mamy po szesnaście z kawałkiem. Niewiele czasu minęło jeśli to porównamy do całej długiej historii świata, ale to mi wcale nie przeszkadza w pisaniu.
Tośka ma tylko jednego dobrego kumpla. To jestem ja, a mam na imię Felek. Taki niski, niepozorny Felek z pierwszej klasy de, z ogólniaka na Chrobrego. Tośka też jest z pierwszej de z ogólniaka na Chrobrego i siedzi ze mną w jednej ławce na każdym przedmiocie. Tylko na fizycznym wychowaniu siedzi sam, bo reszta chłopaków może się swobodnie poruszać, a Tośka akurat nie, ale jak go pytam, czy na przykład nie wolałby, żebym ja sobie załatwił jakieś zwolnienie i z nim posiedział od czasu do czasu, to mówi, że wszystko jest w porządku. Że on tak lubi na tym fizycznym wychowaniu posiedzieć sam i żebym nic nie załatwiał. Przed wypadkiem Tośka był mistrzem województwa w skoku w dal i musi mu być naprawdę ciężko siedzieć tylko i patrzeć na nas, ale bardzo stara się nie narzekać.
Tośka i ja dawniej lubiliśmy urwać się czasem z jakiejś nudnej lekcji, z muzyki czy czegoś. I chodziliśmy wtedy na tamten dach. Teraz nie mamy już muzyki, a wyjście na dach jest zamknięte na kłódkę. Zresztą Tośka i ja nie lubimy już tego miejsca. 
Tośka tak naprawdę nie nazywa się Tośka, bo to przecież babskie imię, a Tośka jest facet. Nazywa się Grzegorz Rutkowski i na początku naszej znajomości mówiliśmy mu wszyscy po ludzku, Grzesiek. Albo Rutek. Pod koniec podstawówki Grzesiek zapuścił trochę dłuższe włosy i kiedyś Marian Stankiewicz zrobił mu z tych włosów dwa mysie ogonki. Stwierdziliśmy wszyscy, że żaden już z niego Grzesiek, tylko właśnie Tośka, bo była w starszej klasie taka jedna Antonina, Tosia, co się wielu chłopakom podobała, a właśnie zawsze śmigała do szkoły w bardzo podobnych mysich ogonkach. I myśmy mieli potem naszą własną klasową Tośkę. Tyle że nie taką ładną.
Parę miesięcy później Mariana Stankiewicza potrącił samochodem jakiś pijany kierowca i Marian umarł. Wszyscy się trochę się o to obwinialiśmy, ale najwięcej Tośka. To dlatego, że wtedy, kiedy Mariana ten kierowca potrącił, Marian szedł właśnie spotkać się z nami, zaproszony przez Tośkę. Od tamtej pory chłopaki nie mówią już na Tośkę Tośka, a on sam to prawie w ogóle przestał mówić cokolwiek, chociaż mu wszyscy powtarzali, że ten wypadek to przecież nie była wina nikogo z nas.
Kiedy rok później Tośka spadł z tamtego dachu i kiedy już wyszedłem z szoku, zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko to nie właśnie przez ten wypadek Mariana Stankiewicza. Czy Tośka na pewno spadł. Czy nie skoczył celowo. Pytałem go o to niedawno, ale powiedział tylko, że zgłupiałem już do reszty, że przecież skacząc, nic by Marianowi nie pomógł i że to w ogóle byłaby najgłupsza rzecz pod słońcem.
Problem w tym, że, musicie mi uwierzyć na słowo, Tośka robi czasem rzeczy najgłupsze pod słońcem.
Tamtego dnia poszliśmy na nasz dach zaraz po szkole, zanim jeszcze wpadliśmy do mieszkania Tośki na obiad, chociaż jego babcia zapowiadał na ten dzień placki ziemniaczane, a myśmy z Tośką te jej placki ziemniaczane uwielbiali. Teraz mamy do nich jakiś dziwny wstręt, zresztą babcia Tośki od paru tygodni nie żyje i żadnych placków już nigdy nie zrobi.
Wtedy dopiero zaczynaliśmy lepiej się kumplować i spędzać razem więcej czasu. Przedtem Tośka dużo zajmował się babcią, bo jego rodzice zmarli wiele lat wcześniej, matka na nowotwór, a ojciec podczas zawału w kopalni. Babcia Tośki chorowała, ale potem udało jej się zatrudnić pielęgniarkę i Tośka miał nagle dużo wolnego czasu.
        To był taki bezsensowny dzień, że nie było ani ciepło, ani zimno. Nie wiało, nie padało, nie świeciło w oczy. W zasadzie pogoda w ogóle nie występowała tego dnia. A może to tylko my z Tośką tak ten dzień zapamiętaliśmy, ale faktem pozostaje, że właśnie tak nam się obu zapisał w pamięci.
Siedzieliśmy sobie na dachu, tak, żeby nas z dołu nie było widać, bo o tej porze mój ojciec wracał czasem z biura, a bardzo by mu się nie spodobało, że siedzę sobie z Tośką na dachu, jak gdyby nigdy nic. Zresztą mówił mi potem wielokrotnie, że jakbym Tośce przemówił do rozumu, że wychodzenie na dach ot tak to czysta głupota, to by się to wszystko nie wydarzyło. Pewnie miał rację, bo tak to już jest z ojcami, ale ja myślę jednak, że gdybym ja na ten dach nie chodził z Tośką, to on chodziłby sam i spadłby zupełnie tak samo, tylko nie wiadomo, czy byłby w pobliżu ktoś, kto by pobiegł szybko zawołać pomoc. Przynajmniej staram się tak myśleć.
Rozmawialiśmy sobie trochę o szkole, trochę o życiu, trochę o tej Antoninie z ostatniej klasy, co chodziła zawsze w mysich ogonkach i nagle Tośka wpadł na bardzo głupi pomysł. Mówiłem, że on robi czasem rzeczy najgłupsze pod słońcem, bo tak właśnie jest z Tośką, że czasem coś wymyśli i potem nie da się go od tej myśli odwieść.
„A gdybym tak – zapytał – przeskoczył na tamten drugi dach? Myślisz, że dałbym radę?” I gapił się na tamten drugi dach, jakby to jego pytał, nie mnie.
„Ty byś nie dał, mistrzu?” – odpowiedziałem mu na to, bo naprawdę tak pomyślałem. Ten dach był oddalony od naszego o dobre trzy metry, ale przecież widziałem Tośkę skaczącego nawet dalej!
Nic na to nie odpowiedział. Zeszliśmy na obiad. Na te ziemniaczane placki babci Rutkowskiej. Tośka prawie nic nie zjadł, ale często tak robił. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Potem pożegnaliśmy się i ja zszedłem piętro niżej, do mieszkania moich rodziców, gdzie siedział już w fotelu mój ojciec i palił fajkę. Ma taką fajną drewnianą fajkę z elementami z pianki morskiej, którą dostał od jakiegoś swojego wuja i zawsze tę fajkę pali, kiedy ma w pracy ciężki dzień. Zapytał mnie tylko o szkołę, a ja powiedziałem, że dobrze mi poszła odpowiedź na matematyce i nie powiedziałem, że dostałem wstrętną dwóję z testu z historii. Właśnie dlatego, że ojciec palił wtedy tę fajkę.
A potem się nagle zaczęło. Usłyszałem taki charakterystyczny huk, który kojarzył mi się z otwieraniem klapy na strych, bo ta klapa miała zepsute zawiasy i kiedy się ją podważyło, to opadała pod własnym ciężarem i uderzała mocno w ścianę. Trzeba było w porę uskoczyć, żeby porządnie nie oberwać.
Pamiętam, że pomyślałem „ktoś włazi na dach” i zdziwiło mnie to bardzo, bo na ten dach to nikt oprócz mnie i Tośki nie wchodził od wielu lat. Więc przeprosiłem ojca na chwilę i wyszedłem. Przeskakiwałem po dwa stopnie na schodach. I to wcale nie dlatego, że mnie coś, jak to się mówi, tknęło. Głupio przyznać, ale byłem po prostu ciekaw co Tośka będzie sam na tym naszym dachu robił. A jak wylazłem na strych, a potem i na dach, to aż mnie coś szarpnęło tak w środku. Tośka stał kilkanaście kroków od krawędzi dachu i przymierzał się właśnie do skoku przez tamtą trzymetrową przepaść. Nawet nie krzyknąłem, żeby się zatrzymał, żeby stał, żeby poczekał. Nawet „Tośka!” nie krzyknąłem, bo mi wszystko zamarło na ustach. On się odwrócił, bo usłyszał, jak wchodziłem.
„Patrz” – powiedział, a oczy to mu się strasznie świeciły z tej radości, że zaraz skoczy. Tak mi powiedział później, że to z radości.
„Nie bądź Ikar!” -  wyrwało mi się trochę nieświadomie.
Tamtego dnia właśnie czytaliśmy na lekcjach Parandowskiego i śmialiśmy się z chłopakami z tej właśnie historii, bo przecież nie wierzyliśmy w żadne woskowe skrzydła i w latanie, a Tośka tylko powiedział mi wtedy, że gdyby Ikar nie był taki głupi, to by im się to udało.
„Nie bądź Ikar” – tak powiedziałem, a on tego nawet nie usłyszał. Może gdyby usłyszał, nie skoczyłby. Choć ja tam myślę, że jednak by to zrobił. To w końcu Tośka.
No i skoczył.
Pobiegł i spadł. Roztopiły mu się te głupie skrzydła. Został Ikarem dwudziestego wieku. Tyle tylko, że się nie zabił. Zażartowałem sobie kiedyś, że może Zeus dał mu drugą szansę, ale jakoś się nie śmiał.
Ważne jest chyba dlaczego Tośka wtedy skoczył. Skoro twierdził, że to nie przez Mariana Stankiewicza, to właściwie przez co? Nie chciał mi nigdy tego powiedzieć. Zmieniał temat. Ja nie naciskałem. Nie wypada naciskać w takiej sytuacji. Ale wczoraj na lekcji znów czytaliśmy Parandowskiego i zapytałem Tośkę raz jeszcze:
„To dlaczego w zasadzie wtedy skoczyłeś?”
Spojrzał na mnie znad tego Parandowskiego i odpowiedział:
„Myślałem, że będę lepszy niż Ikar. Ikar był idiotą. Dedal wyraźnie powiedział mu co ma robić, a on zrobił właśnie na odwrót i dlatego spadł. Ja myślałem, że mi się uda, bo przecież tyle lat trenowałem skoki… Gdyby na tym dachu była belka, dobrze wymierzyłbym kroki i doskoczyłbym bez problemu. Tylko zapomniałem, że Ikar miał jeszcze Dedala, który mu o tym powiedział. Który mu powiedział „chłopie, nie masz belki, pamiętaj, że bez belki źle wymierzysz kroki!”. No, a ja nie miałem. Jeszcze głupszy jestem niż Ikar.”
A ja rzuciłem mu na to, bo właśnie to przyszło mi wtedy do głowy:
„Słuchaj, Tośka, przepraszam, że nie byłem twoim Dedalem”.

4 komentarze:

  1. No dobra.
    Trochę mi zatkao kakao.
    Wiesz, chciałabym napisać coś takiego, żebyś ogarnęła jak bardzo doceniam twą piękną pracę i jak bardzo wywarło to na mnie wrażenie, ale chyba nie potrafię i ten nagły zryw ogarniętego komentowania który ujrzałaś ostatnim razem był sporadycznym wypadkiem. Takim pewnie jedynym xD Ogólnie rzecz biorąc, ogarnięte komentarze są na wyginięciu, ale to nie szkodzi, bo Misy też są, nawet jest kompatybilnie, widzisz.
    A tak co do tekstu... Rajuś. Najbardziej zwróciłam chyba uwagę na narrację, bo to właśnie ona nadaje opowiadaniu magii. Taka swojska, zupełnie widać, że Felek to taki prosty, nieskomplikowany chłopak, nastolatek jakich mnóstwo i w ogóle taki aw. Tośka kochany jest. I Felek też zresztą. Przyjaźń jest kochana.
    Porównanie do Ikara bardzo fajne, w ogóle oczywiście podjaranie, bo jak byłam w podstawówce miałam totalnego świra na punkcie greckiej mitologii, ale chyba potem wiedziałam już trochę za dużo, bo zajęłam się czym innym. Ale wciąż pamiętam mnóstwo głupot i głupich drobiazgów i doczepiam się gdy ktoś coś myli. Zjebanie. Nieważne, także tak, Ikar dwudziestego wieku bardzo pięknie napisany, Tośka bardzo pięknie napisany, historia bardzo pięknie napisana. I w ogóle, Rutkowski xD Miałam gościa w pierwszej klasie od polskiego co się tak nazywał. Śmieszny był. I zawsze kazał mi mówić, mimo, że się nie zgłaszałam, a w tej szkole to ci ludzie byli tacy dziwni, że wszyscy się zgłaszali, mimo, że nie mieli nic mądrego do powiedzenia i nie znali się na temacie, w dodatku jakoś skłonni do nadinterpretacji byli. Fu, dygresja.
    I w ogóle historia z Marianem bardzo fajna. W sensie niefajna, że on umarł, ale fajna, że tam jest i że tak się komponuje w to wszystko jakoś trochę niepozornie, a przecież jest taka ważna.
    I w sumie nie wiem co jeszcze, bo jest krótko, a biola wzywa, ale Tośka jest taki, że od razu się go lubi. Miłość, przyjaźń, Francuz bejb <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Ziemniaczku.
    Przyszłam sobie ze szkoły, przybyłam po niej do babci, aby zjeść coś u niej, posiedzieć, ale jej nie było tylko dziadek. Nie był to żaden problem, ponieważ i dziadka, i babcię, uwielbiam. Obejrzeliśmy 'Strażnika Teksasu' i wróciłam, bo, już się do tego przyzwyczaiłam, dziadkowie chcą robić wszystko szybko. Przyjdź, zrób coś, nie ma roboty - wyjdź. Ha, ale i tak ich kocham. Kiedy wróciłam zorientowałam się, jak dużo mam do nadrobienia. Okropnie dużo. Twój blog i jeszcze wielu innych. Wątpię, żebym to dzisiaj zrobiła. Nawet nie chciało mi się na bloggera patrzeć, ale... Jednak tu weszłam i patrzę, patrzę, i wypatrzyłam 'Mój kumpel Tośka', aż się uśmiechnęłam. Przypomniało mi się jak to wczoraj w nocy czytałam, i jak mi się to spodobało. Po prostu się zauroczyłam, uwielbiam ten 'dodatek', czy jak to nazwać. Wiesz, że ostatnio nienawidziłam pisania komentarzy? Po prostu nie potrafiłam nic napisać, a u Ciebie... Tak jakoś lubię je pisać. Wiem, że nie są one dobre, nawet niezłe nie są, ale u Ciebie panuje taki przyjemny nastrój i to mi się tak podoba. Dobra, skończę już lepiej i przejdę do tej historii.
    Nie, jeszcze nie. Najpierw chciałam Cię przeprosić, że nie skomentowałam ostatniego posta. Miałam tyle rzeczy do zrobienia i... Nie znalazłam czasu. Przepraszam.
    Teraz mogę już przejść do 'Tośki'. 'Mój kumpel Tośka został drugim Ikarem (...)'. Na początku kompletnie nie mogłam się domyślić, o czym to będzie, co się takiego wydarzyło. Ikara i Dedala znałam, ale chodzi mi o to, że na początku nie zrozumiałam, co takiego zrobił Tośka. Dopiero potem skapnęłam się, że chodzi o to, że latał, a raczej próbował i to nieudolnie. I jeszcze na dodatek... Przez głupotę... Och. Wyprodukowałabym tutaj strasznie dużo słów, ale oszczędzę Ci to. Uwierz mi, powinnaś się cieszyć, że nie zacznę bluzgać i 'wykrzykiwać' jak głupio Tośka zrobił.
    Ikar był idiotą... Oj Tośka... W pewnym sensie polubiłam go, ale i tak jestem na niego zła za to, co zrobił. Za to, że skoczył. Ale... Jest to jednak Tośka, i tak jak koleżanka powyżej uważam, że jego od razu się lubi. Ta historia była taka jakaś... Przeważnie te blogi, które czytam są o zespołach, a Twój jest tak po prostu. O hippisach i o tym, co przyjdzie Ci do głowy. Bardzo mi się to podoba, bo taka odmiana przydaje się czasem. Poza tym piszesz wspaniale!
    Kończę już na dzisiaj. Ja wiem, że jest krótki ten komentarz... Wiem i Cię przepraszam, jeszcze raz.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra klasycznie nie umiem w komentarze i tamtego fika jeszcze nie skomentowałam, ale muszę to, bo to jest wiesz jakie no.
    Uwielbiam narrację pierwszoosobową, a kiedyś mówiłaś, że umiesz tylko w trzecioosobowej. Frajersko. Umiesz pierwszoosobową i to jeszcze taka jakaś śląska była, super mocno, czuję ten węgiel w tych słowach @_@.
    Jakbym nazywała się Grzegorz Rutkowski też bym wolała, żeby mówili na mnie Tośka. W ogóle Tośka to takie fajne imię. I kocham jak faceci mają na ksywki żeńskie imiona i to, że to od tej laseczki i w ogóle zawsze robisz takich żywych bohaterów, że to powinno być karalne.
    Szkoda babci [*]. Dobrze, że nie lubię placków ziemniaczanych, bo by mi było jej jeszcze bardziej szkoda, a tak to tylko troszeczkę D:. Tośka jest takim ciołkiem. Serio, mocno. Ale to i tak trochę kochana ciołkowatość xD <3 Felek jest za to fajny. Taki typowy super kumpel no D:. Kocham to, że dzieje się w sumie mało, ale ciągle jest coś wspomniane np. o tym czemu Tośka albo o Marianie.
    Jesteś moim królem geniuszu, całuję stópki i czekam na więcej Twoich dzieł, Lordzie. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mówiłam jeszcze, jak bardzo podobają mi się twoje tytuły. Są takie proste i niewymuszone: takie, jakie najbardziej lubię. Nigdy nie umiałam nadawać tytułów swoim pracom.
    Strasznie podoba mi się forma tego tekstu. Kocham ją całym sercem. Chyba podoba mi się najbardziej, a przeczytałam zaledwie parę pierwszych akapitów. Zawsze lubiłam proste opowiadania, obrazujące proste emocje. Lubię też natłok zamierzonych powtórzeń w tekście – wiem, dziwna jestem.
    Kurcze, widmo śmierci w tym opowiadaniu jest strasznie przytłaczające. Budowanie akcji na podstawie kontrastu lekkiej narracji i opowiadaniu o poważnych rzeczach jest genialnie.
    Nie bądź Ikar! – arghhh, mistrzostwo, jakie to irytujące! Genialna narracja! Genialne odzywki z podwórka! Genialne, genialne!
    To opowiadanie jest twoim najlepszym na tym blogu według mnie. Kocham wszystko w nim. Gdybym miała pieniądze, to bym cię nimi obsypała od pięt po czubek głowy.

    OdpowiedzUsuń