niedziela, 9 listopada 2014

Październiku

Witam Was po przerwie, która, przyznaję, powoli już zaczynała mi ciążyć. Mówiąc szczerze, martwiłam się już, że nie zdążę napisać nic do końca tego przedłużonego (przynajmniej w moim przypadku) weekendu, ale na szczęście pisanie to świetny sposób na stres. Mam tylko nadzieję, że czytanie tego nie zadziała wręcz przeciwnie.
Ślicznie proszę o komentarze, jeszcze śliczniej dziękuję za poprzednie.
Zapraszam!
☮-☮-☮

PAŹDZIERNIKU 



- Mój pierwszy październik tutaj – rzuciła Marylee, nawet się nie odwracając.
To liście zaszeleściły głośno pod moimi adidasami i zorientowała się, że nie jest już sama.
Nie słyszałem żadnych konkretnych emocji w jej głosie. Po prostu stwierdziła fakt.
Podszedłem do niej. Siedziała na barierce ogradzającej małą, drewnianą kładkę. W dole płynęła leniwie brudna woda pełna pustych plastikowych butelek i torebek po chipsach.
Marylee spojrzała na mnie i przez krótką chwilę dostrzegłem w jej ogromnych, bursztynowych oczach coś na kształt zdziwienia. Jak gdyby spodziewała się ujrzeć kogoś zupełnie innego.
Między spierzchniętymi wargami dziewczyny tkwiła połówka papierosa.
Przez chwilę obserwowałem ją uważnie, zdystansowany.
Jej styl palenia pasował raczej do faceta po czterdziestce, z kilkudniowym zarostem, ubranego w przepocony podkoszulek. Nie do niej. Nie do tej ślicznej, chudziutkiej laleczki z tą jej dziecięcą urodą, jasnymi włosami związanymi w warkoczyki po obu stronach głowy. I ogromnymi, złotymi oczyma.
- Och, to ty – powiedziała wreszcie, wyciągnąwszy z ust niedopałek.
Wrzuciła go do wody i sięgnęła do kieszeni szarego płaszczyka, skąd wydobyła niewielkie tekturowe pudełko. Rozpoznałem w nim paczkę papierosów, choć nie było to łatwe, bo oklejono je całe, czy też pomalowano, na różne kolory. Chudymi, jak zresztą cała ona, palcami wyłuskała z tej nietypowej szkatułki długiego papierosa i jedną zapałkę. Po chwili zaciągnęła się porządnie.
- Pmm-sz? – zapytała, nie przejmując się tym, że ciężko zrozumieć ją, kiedy mówi, trzymając to świństwo w ustach.
- Dzięki, lubię swoje zdrowie. Nie spieszy mi się z nim żegnać – burknąłem, ale przysiadłem obok niej na barierce.
- Mój pierwszy październik tutaj – powtórzyła po chwili tym samym, wypranym z emocji głosem.
- Tęsknisz za Kalifornią, co? – bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Wydawało mi się to oczywistym faktem. Tam, w Stanach, musiało być naprawdę ekstra.
- Żartujesz? – prychnęła, wypuszczając z tych swoich ślicznych, małych usteczek kłąb cuchnącego dymu. – Nienawidzę tego miejsca. Nie chcę tam nigdy wracać. To jest… To wszystko jakieś fucked up jest tam.
- Nie przesadzaj, nie może być tak źle. Tutaj to dopiero jest dziura. Ostatnie zadupie.
- Tutaj przynajmniej nie muszę chować się przed własnym ojcem.
- Proszę?! – Rozdziawiłem usta, zupełnie zbity z tropu jej uwagą.
- Mówiłam, że Polska jest naprawdę fajna. – Wzruszyła ramionami.
- Nie, mówiłaś coś o ojcu...?
Shit happens, kolego. Ojciec mnie lał regularnie, więc jak dla mnie US ssie, a Polska jest całkiem w porządku. Koniec tematu. Na pewno nie zapalisz? Mam też cienkie. – Pomachała mi przed nosem pudełkiem pełnym najróżniejszych papierosów.
Zupełnie zszokowany, wyjąłem jednego i obróciłem w palcach. Był zawinięty w karteczkę, na której widniał nabazgrany flamastrem napis „Who waits forever anyway?”  
- Kreatywnie. – Uśmiechnąłem się. – To Queen?
- Jasne. Ognia?
Zawahałem się. Nigdy nie paliłem i w zasadzie nawet tego nie chciałem, ale tak ładnie wyglądała, kiedy patrzyła na mnie pytająco. Odwinąłem papierosa. Wydało mi się przez chwilę, że błysnęła w jej oczach jakaś sympatia do mnie.
- Musisz się zaciągnąć – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem.
Zorientowałem się, że zapałkę w jej palcach prawie zupełnie strawił już ogień. Szybko zrobiłem to, co kazała. Zakrztusiłem się, kiedy dym wtargnął do moich płuc. Było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Na pewno o wiele bardziej przyjemne, niż się spodziewałem. W zasadzie całkiem mi się spodobało.
- Ej, nie tak łapczywie, bo się udusisz! – parsknęła, wyrzucając swojego kiepa do rzeki. – W ogóle, to jestem Marylee. – Nie podała mi ręki.
- Wiem. A ja – odkaszlnąłem – Janek.
- No tak, zapomniałam. Jesteśmy w jednej klasie, nie?
Skinąłem głową, trochę dotknięty tym, że po miesiącu wspólnych lekcji nawet nie pamięta mojego imienia.

- To pa. Ja idę – powiedziała po chwili.
Zeskoczyła z barierki na kładkę i ruszyła w stronę lasu. Po kilkunastu krokach widocznie zmieniła jednak zdanie. Postała przez chwilę w miejscu, prawdopodobnie myśląc o czymś intensywnie, po czym cofnęła się do mnie. Serce zabiło mi szybciej, kiedy wyobraziłem sobie, że da mi swój numer albo zaprosi na kawę. A może nawet, aż zakrztusiłem się na samą myśl, może nawet pocałowałaby mnie. Chociaż w policzek.
- A nie chciałbyś przypadkiem, Janek – mówiła, przysuwając twarz bliżej mojej, aż poczułem, że się, wstyd przyznać, zaczerwieniłem jak jakaś pensjonarka – spróbować jeszcze czegoś?
Och, tak, próbowaliśmy później jeszcze wielu różnych rzeczy…

*

Spierdalać, spierdalać, spierdalać jak najszybciej! Tak brzmiała, nie wiem do końca dlaczego, pierwsza myśl, która zabłąkała się do mojej zadziwiająco opustoszałej głowy, kiedy obudziłem się trzeciego października. Odpiąłem pasek do spodni, który miałem zaciśnięty na ramieniu. Pomagałem sobie zębami, bo lewa ręka zdrętwiała mi zupełnie. Była niepokojąco blada.
Powoli kojarzyłem fakty. Bardzo, bardzo powoli.
Drgnąłem, kiedy lodowata dłoń przylgnęła do mojego karku. Po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że to właściwie mój kark przylgnął do lodowatej dłoni, kiedy oparłem się o brzeg łóżka. Był to wąski i krótki mebel, dlatego spałem na kocu rozłożonym obok. Przynajmniej tak zapamiętałem to z momentu, kiedy się kładłem. Teraz stwierdziłem, że ktoś musiał wyszarpnąć go spode mnie, kiedy tak leżałem, bez życia, z drętwiejącą ręką ściśniętą paskiem.
- Mój drugi październik tutaj – usłyszałem nagle.
Głos Marylee był tak zachrypnięty, że z trudem odróżniałem poszczególne słowa. Dziewczyna odcharknęła i wypluła na podłogę obrzydliwego gluta. Spojrzałem na jej wychudzoną, bladą twarz. Strużka śliny zaschła na jej prawym policzku. Jasne włosy, które niedawno sama przycięła sterczały w nieładzie wokół jej głowy. Bursztynowe oczy wydawały się jeszcze większe niż dawniej.
Tak bardzo ją kochałem. Kochałem przenośnie, dosłownie, we wszystkich możliwych kombinacjach i pozycjach.
Ile mieliśmy wtedy lat? Mam wrażenie, że było to bardzo dawno temu. Tak dawno, że nie powinienem mieć prawa pamiętać.
- Zapaliłbym coś – wydukałem, odnotowując suchość w gardle.
Niemal od razu podała mi kolorowe pudełeczko. Został w nim jeden papieros, skręcony przez nią samą z jakiegoś podłego tytoniu i owinięty karteczką z bardzo wymownym napisem mówiącym „DUPA DUPA DUPA”. Cóż, każdego może czasem zawieść kreatywność.
Chciałem uśmiechnąć się pod nosem, w taki ciepły, miły sposób. Okazać Marylee wsparcie i miłość, jaką darzyłem ją bezsprzecznie. Na szczęście zdążyła już odwrócić się do mnie plecami, kiedy na moją twarz wypełzł obrzydliwy grymas, który ani trochę nie był tym, co próbowałem wytworzyć.
Zwiesiłem głowę, załamany absolutnym brakiem samokontroli. Cóż, zaczęło się niewinnie, od papierosów, przeszło przez wszystkie obrzydliwe narkotyki, o których przecież nie chciałem nigdy wcześniej nawet słuchać, przez seks, bez którego ciężko było teraz żyć, a o który trzeba było walczyć terminową abstynencją, co nie było łatwe, kiedy się zaczynało kolejne stadium rozwoju uzależnienia od taniej wódki. I kończy się na tym – pomyślałem – że już nawet własnej twarzy nie umiem kontrolować.
Nie miałem jednak racji. Daleko nam stąd było jeszcze do każdego z naszych końców.

*

Wszystko zaczynało się na nowo.
- Mój czwarty październik tutaj – szepnęła mi Marylee do ucha. Jej głos drżał tak słodko i zadziornie jednocześnie. – Każdy kolejny podoba mi się coraz bardziej.
Odnotowałem w myślach, że rozwinęła swoje standardowe powiedzonko, które stało się dla nas czymś na kształt motta. Odliczaliśmy tymi październikami spędzone razem lata. Chociaż w tym akurat momencie nie liczyły się dla mnie żadne liczby. Miałem Marylee. Znów ją miałem. Nie tylko w listach, nie tylko na zdjęciach.
Po długich miesiącach przerwy, ukochanego człowieka czuje się zupełnie inaczej. Ona smakowała teraz miękkością, potem, ulgą. Pachniała pomarańczą i pożądaniem.
Uwolnionymi wreszcie zmysłami żegnaliśmy nasz pierwszy koniec.
Cóż to było za pożegnanie!

*

Jej ciche, pełne żalu „nie” dźwięczało mi w uszach. Tłukło się po wnętrzu mojej czaszki, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Uniemożliwiało mi skutecznie zrozumienie odgłosu zaczerpniętego gwałtownie powietrza, który wyrwał się z moich ust. Nie dało mi poznać prawdy.
Dlaczego odeszła?
Marylee i ja siedzieliśmy na jej krótkim, wąskim łóżku. Stykaliśmy się czołami. Było zupełnie cicho, nie słuchaliśmy muzyki, nie rozmawialiśmy. Myślałem o zmianach, które zaszły w moim życiu od tamtego dnia. Czekałem niecierpliwie, aż ona odezwie się wreszcie. Aż powie, że to już jej szósty październik tutaj. Tak bardzo potrzebowałem to usłyszeć!
- Twój szósty październik tutaj – powiedziałem wreszcie, nieco ostrzej, niż chciałem. – To dużo czasu – dodałem już delikatniej. Ścisnąłem jej chłodną dłoń.
Nic nie odpowiedziała. Przekręciła tylko głowę tak, bym musiał spojrzeć w jej wielkie, złote oczy. Przez krótką chwilę dostrzegłem w nich coś na kształt zdziwienia. Jak gdyby spodziewała się usłyszeć coś zupełnie innego. Było to bardzo znajome spojrzenie.
- Marylee, to już szósty październik. Twój, ale też nasz. – Wziąłem bardzo głęboki oddech i kontynuowałem głosem, który drżał o wiele bardziej, niż powinien - Wyjdź za mnie, Kruszyno. Bądźmy razem każdego kolejnego października.
Obserwowałem całą gamę uczuć układających się w jej oczach niczym w kalejdoskopie.
Dlaczego uciekła?
*

Kiedyś nie wierzyłem w przeznaczenie. Uważałem, że każdy odpowiada za siebie, swoje wybory i, w konsekwencji, za swój los. Nie mogłem jednak nie zacząć uznawać wpływów jakiejś siły wyższej, kiedy po latach znów spotkałem.
Odnalazła mnie w Kalifornii.
Poznałem ją od razu. Nie zmieniła się prawie wcale. Wciąż przypominała laleczkę. Miała te same chude nogi ubrane w luźne spodnie, te same chude ręce skrzyżowane na chudej piersi i tę samą dziecięcą twarz o wielkich bursztynowych oczach. Tylko jej włosy były białe, a może tylko wyglądały tak, kiedy stała przede mną w słońcu, paląc papierosa. Znów wydało mi się, że w ogóle nie współgrało to z jej wyglądem. Ale teraz wiedziałem już, że Marylee po prostu składała się z elementów, które nie mogłyby w innej sytuacji do siebie pasować.
Chciałem, żeby rzuciła mi się w ramiona. Żeby może płakała. Albo, jak wtedy, wiele lat wcześniej, żeby chociaż dała mi swój numer i pocałowała w policzek. Żeby coś zrobiła. A ona akurat nie chciała nic robić. Wolała przyglądać mi się tymi swoimi wielkimi oczyma, jak gdyby, nie pierwszy już raz, zdziwiła ją moja obecność.
- Twój pierwszy październik tutaj? – zapytała wreszcie, po bardzo długim milczeniu.
Rzeczywiście, tego dnia właśnie zaczynał się październik. Uśmiechnąłem się niepewnie.
- Zapalisz? – Wyciągnęła w moją stronę kolorowe pudełko wypełnione papierosami poowijanymi w karteczki. Na ich widok zapiekło mnie w gardle coś bardzo niemęskiego. Odkaszlnąłem i wyjąłem sobie jednego, skręcanego. „Why, October, why?” odczytałem z karteczki. Odnotowałem ze zgrozą, że do oczu napływają mi łzy.
Spierdalać, spierdalać, spierdalać jak najszybciej! – przeleciało mi przez głowę.
Jak dobrze, że od lat nie było już we mnie żadnej samokontroli.

*

To był, jak do tej pory, ostatni koniec ze wszystkich. Ostatni październik. Zarówno jej, jak i nasz.
Siedziałem, dziwnie spokojny, przy kamiennej płycie, na której czyjaś obca ręka wyryła jej imię, nazwisko i kilka niewiele znaczących cyfr. Ja nie odliczam czasu od dnia jej narodzin ani odejścia. Zauważam tylko kolejne październiki.
Tak, jest to miesiąc, o którym nie wiem co myśleć. Z jednej strony dał mi przecież Marylee. Dopuścił ją tak blisko mnie, jak nikt nigdy nie mógłby być dopuszczony. Z drugiej, odebrał mi ją przecież, zresztą nie tylko ten jeden raz. Ale i oddawał mi ją zawsze. Aż do tej pory.
- Ósmy październik bez ciebie – powiedziałem, dotykając nagrzanego kamienia, jak gdyby to miała być ona. Nie podobało mi się jego ciepło. Tęskniłem za jej chłodnymi dłońmi. – Dlaczego, październiku, dlaczego?
Nie otrzymałem odpowiedzi, więc teraz czekam już tylko na swój ostatni październik tutaj.
Ostatni w ogóle.

9 komentarzy:

  1. Coś nie tak z tymi jesiennymi miesiącami.
    Mój wrzesień(hah, cóż), twoje październikowanie - podejrzewam, że to znak dla Sumi, żeby napisała listopad?
    Ogólnie rzecz biorąc, tak patrząc na to miejsce na komentarz, nie wiem za bardzo co powiedzieć. Hehe, jestem okropna w myśleniu. Chwila, jakim myśleniu?
    Po pierwsze, Marylee. Jest urocza. Jej chude palce, twarz lalki, oczy, wszystko, no. I w cholerę mi się z kimś kojarzy, tak. Nieważne.
    Po drugie. Ty tak ładnie piszesz Polskę. Ja tak nie potrafię, po prostu, chyba za bardzo mam klapki na oczach na Polskę i po prostu ach, ilekroć próbuję coś napisać, porzucam bardzo szybko, nie ma nic, co by mnie w tym pociągało, a ty tak po prostu robisz
    miejsce akcji - Polska
    bum - idealność!
    Jakim cudem? Gdzie sprzedają tę rzadką umiejętność? Płaci się w naturze, czasie czy goldach? W skali od 1 do 10 ile? 2? Whatever?
    Trzecie trzecie trzecie. Ech, opisy. W szczególności porównania. Z tymi papierosami. No wiesz.
    Czwarte to klimat. Gdyby dawano Noble za tworzenie klimatu, wiadomo, do kogo by trafił. Czytając, każdym nerwem czuję historię. Jak to możliwe w ogóle?
    Piąte to zakończenie. "Ostatni w ogóle" jakoś tak pusto odbiło się echem w mojej głowie. Bijesz mnie po uczuciach. W imię czego?! Literatury?!?!?! (Teraz pomyślałam o szklankach i w ogóle, HihihihihiiHIiitler).
    Zauważyłaś, jak bardzo nie jestem w nastroju do pisania komentarza? Ju dont sej.
    Musisz znieść ten marny naparstek tego co czuję skoncentrowany do minimum.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze. Mam tutaj takie ultra pole na komentarz. Mój komentarz. Nim uznasz, że do reszty mnie pogięło i wyprało z resztek umiejętność, wiedz, że to pierwsza rzecz, którą piszę od miesiąca, albo nawet lepiej. Dlatego liczę na łaskawsze spojrzenie.

    Cóż mogłabym powiedzieć o tych wszystkich październikach... Namotały w mojej głowie. A jeśli Sumi naprawdę ma odczytać to jako znak do stworzenia listopada, to z miłą chęcią opowiem jej o moim pierwszym listopadzie TUTAJ. Czyli w zupełnie innym życiu.

    W twoich październikach jest coś, co sprawia, że robi mi się jednocześnie błogo na sercu i ciężko na duszy. Są jak tocząca się kula śnieżna problemów, która z każdym kolejnym "październikiem tutaj..." rośnie i staje się niebezpieczniejsza.

    Od pierwszych słów czułam, że dziewczyna, której imienia nie byłam łaskawa zapamiętać, a nie chcę kaleczyć pisowni, sprowadzi na głównego bohatera apokalipsę.
    To dobrze. Włączasz instynkt w czytelniku, wiedziałaś?
    I najwyraźniej dorastasz, bo od przezabawnych opowiadań z Guns N' Roses w roli głównej do tego miejsca trzeba przebyć lata świetlne drogi.
    Cieszę się więc, że nie stanęłaś w miejscu.

    Nie mam pojęcia, co dalej się stanie z Jankiem. Ta notka wygląda mi jak początek i koniec historii, a byłabym bardzo zawiedziona, gdybym miała teraz rację.

    Przejęłaś całkowitą kontrolę nad opowiadaniem. Nie mam najmniejszego prawa się domyślać i spekulować, bo w mojej głowie pozostała wyłącznie czarna dziura. I twoja rola polega na tym, by ją zapełnić. Do boju!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, Słodki Ziemniaczku.
    Jestem. Jestem i... I nie wiem, co napisać. Przeczytałam to i tak jakoś dziwnie... Historia była naprawdę piękna. Podziwiam Cię, że zawsze kiedy już z czymś do Nas przychodzisz, to jest to coś takiego. Coś wielkiego. Coś czym będę się zachwycać. Nie wiele osób, tu na blogerze, ma taki wielki talent. Jesteś moją idolką, już od dawna znajdujesz się na mojej liście Pięciu Wielkich Blogerek. Po prostu kocham to, co tworzysz.
    Ale może powiem coś w ogóle o tym dodatku...? Bo jest to dodatek, prawda? Sama nie wiem, jak to nazwać. Więc - Na początku zupełnie nie wiedziałam o czym to będzie. Przeczytałam tylko tytuł i tak jakoś od razu pomyślałam sobie, że będzie to coś smutnego, coś takiego Twojego. I tak było. Urzekłaś mnie tą historią, tak jak pozostałymi. Janek i Marylee (prawda, że dobrze napisałam? Powiedz, że dobrze napisałam. ;___;) - od początku wiedziałam, że Marylee będzie takim typem dziewczyny, za którym zbytnio nie przepadam. Pogrążona w nałogu, a na dodatek bierze jeszcze ze sobą kogoś na tamtą stronę. Kogoś, kto raczej tego nie chciał, został zmuszony i już został. Janek uległ temu urokowi dziewczyny, to było do przewidzenia, więc jest to też jego wina. Ale nie zmienia to faktu, że nie przepadałam za nią.
    On ją kochał, ona wprowadziła go w nałóg i tak trwali. Trwali aż w końcu ona nie umarła. Było mi wtedy żal Janka, współczułam mu, nadal uważając, że źle wybrał i, że teraz widzi dopiero skutki. Gdyby wtedy nie godził się na papierosa, gdyby nie godził się na nic, to ona by żyła. A on może byłby szczęśliwy. Może... Zawsze jest jeszcze możliwość, że rozpaczałby, ponieważ nie spróbował; że się nie zgodził. A ona mogłaby znaleźć sobie kogoś innego i stać, by się stało.
    Dziękuję Ci za ten wspaniały dodatek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak Ty to robisz? Właśnie nadrobiłam sobie moje zaległości u Ciebie - ten i poprzedni post. I jak do poprzedniego zabrakło mi słów poza tym, że uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam narrację, tak tutaj... po prostu pustka w głowie. Dlatego przepraszam, ale dostaniesz tylko niewiele znaczący bełkot, nie zmuszam do czytania :)
    Jakoś tak jest, że nigdy nie lubiłam jesieni, ale ten wrzesień, październik i póki co listopad są cudowne. I może przez brak jesiennej handry (na co nie narzekam!) trochę trudno było mi się wczuć. Tak jak przy Tośce czułam klimat bardzo mocno (♥), tak tutaj... po prostu nie potrafiłam. Ale to wcale nie znaczy, że mi się nie podobało. W sumie zaczęłam wątpić, czy potrafisz wyprodukować coś, co by mi się nie spodobało XD Ale to dobrze!
    Cóż, właściwie to nawet nie bardzo polubiłam głównego bohatera. Wcale nie dlatego, że nie lubię imienia Janek, choć to byłoby jakieś wytłumaczenie... ale po prostu nie. Z takim dziecięcym uporem - nie. Trochę działał mi na nerwy, był przeciwieństwem Marylee, przynajmniej w moim odczuciu... ją polubiłam, tak swoją drogą. Chociaż nie była idealna. Można powiedzieć, trochę sukowata. Ale ja też trochę taka jestem, mimo że nie chcę, także może to przez podobieństwo? Chyba, że tylko ja to podobieństwo widzę, co też jest bardzo prawdopodobne. Whatever. Osoby powyżej piszą, że jej nie polubili, że polubili Janka, ale... ja się z tym nie zgadzam! Janek był taki... meh. I nie wiem, jak inaczej go skomentować - "meh" znaczy więcej niż tysiąc słów, być może mnie rozumiesz. Po prostu... on się przez nią stoczył, nie wiem, może chciał pomóc? Ale czy to jej wina? Sama żyła w bagnie, dała mu papierosy, ale nie zmuszała. Mógł powiedzieć "nie". Mógł ją uratować, siebie też. Nie chcę jej bronić, no ale... rany, sama się gubię. Nie wiem w sumie. Tak źle i tak niedobrze.
    Zmieńmy temat (Tina się gubi, więc gada od rzeczy o czymś innym, typowe). Opisy! Jak zwykle kocham ♥ W "Tośce" bardziej przypadły mi do gustu, jednak o tym już chyba pisałam (przepraszam gdybym się powtarzała, skleroza nie boli xd). Chciałam wspomnieć o Marylee. Idealnie ją opisałaś. Aczkolwiek wolałabym, gdyby była gruba. Bo wyobraziłam ją sobie jako taką zmęczoną, prawie łysą, rudą, wychudzoną modelkę. Fuuu. Co nie zmienia faktu, że zadziałałaś na moją wyobraźnię i że cudownie wszystko Ci wyszło.
    Dobra, koniec. Nie mam więcej pomysłów, a i tak pewnie masz mnie już dość XD
    Weny! ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach! Napisałaś to! Jakże się cieszę <3 Jeszcze nie przeczytałam, ale już widzę wspaniałość tego tekstu przed oczyma duszy mojej!
    (komentarz może nie mieć sensu, bo zawsze piszę je w trakcie czytania xD)
    Marylee (xD) bardzo mocno kojarzy mi się z Adamem Mickiewiczem (a on z moim ruskim fikiem xDDDD) więc nie mogę tego czytać normalnie, ale się postaram, bo wiem o czym to i nie wypada zmieniać Janka na Adama, bo to nieprzyzwoite w sumie, skoro taki spoko Janek :// (w każdym razie był spoko w tym fragmencie, chyba powinnam brać się za czytanie).
    Kocham Twoje opisy.
    Zastanowiłam się nad moment nad tym stylem palenia, bo w sumie nigdy nie zwracałam na to większej uwagi i przypomniałaś mi jak taki jeden nasz kolega śmiesznie palił xD kiedyś Ci pokażę, bo to super było xDD.
    "To wszystko jakieś fucked up jest tam." - chciałam tylko powiedzieć, że w dalszym ciągu naprawdę lubię to zdanie.
    Zawinięcie w karteczkę jest dużo lepsze niż mazianie flamastrem, popieram.
    "Wydało mi się przez chwilę, że błysnęła w jej oczach jakaś sympatia do mnie." - O, palisz, jesteś takim spoko kolesiem xD.
    Kocham Twoje opisy.
    Jest mi tak niemożebnie smutno po drugim fragmencie, że boję się przejść do następnego. Lizzie, zbrodniarzu papieski, przecież wiesz, żem wrażliwa D:. Ty mnie do grobu wpędzisz.
    Kocham Twoje opisy.
    Musisz mi to robić? D:. Mnie naprawdę cholernie ich szkoda. Panie Janie, co pan?
    Kocham Twoje opisy.
    ...
    Chyba nie wiem co powiedzieć. Wypadałoby się jakoś podsumować tu czy coś, ale nie bardzo wiem co mam zrobić z rękami. Ostatnie zdanie brzmi tak przygnębiająco, że poczułam się niemożebnie dziwnie ciężko. Te Maryle chyba już tak mają, że psują facetów :/. To tak bardzo ocieka Tobą, że nikt Ci tego nie ukradnie i moze dlatego tak bardzo to kocham, chociaż mnie tak przykro od tego i oczy duszy mojej nic już nie widzą nawet D:.
    Chyba zaczynam pieprzyć od rzeczy.
    Powiem tyle, że 10/10, i to jest wenotwórcze i nie wiem co powiedzieć tak bardzo zjebałam ten komentarz, jest mocno nieadekwatny do treści ale ajajaj D: Kocham to. Całuję stópki, Mistrzu i czekam na następne dzieła. <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zacząłem czytać spodziewając się, nie zupełnie wiem dlaczego, lekkiego i przyjemnego romansu, może lekko otoczonego jesiennym spadkiem nastroju, ale jednak czegoś melancholijnego a zarazem subtelnego. I owszem, po pierwszej części coraz bardziej utwierdzałem się w moim wyobrażeniu o tym krótkim opowiadaniu, a tu nagle... Właściwie nie wiem co się stało. Z coraz większym zaciekawieniem pożerałem kolejne akapity, czując jakiś ogarniający mnie smutek i przybicie. Potrafisz grać na uczuciach tymi nostalgicznymi opisami i oh, cała akcja tak dobrze wyważona. Dawno nie czytałem czegoś tak dosadnego, jednak nie przesadnie smętnego i przesadzonego. Ot, życiowa historia, jednak opisana z takim uczuciem.
    Świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż...
    Rozdział jak zawsze, świetny. Twoje opisy są wręcz genialne. Zazdroszczę Ci umiejętności pisania w taki sposób. Lekki, subtelny... i po prostu niesamowity. Krótko mówiąc, masz talent dziewczyno!
    Czytałam z wielką fascynacją.
    Czekam na listopad!

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest lepsze niż nieziemskie, cudowne... To jest jak Queen...

    OdpowiedzUsuń
  9. Jesień jest dla mnie wystarczająco dołująca, nie musiałaś pogłębiać tego wrażenia tym tekstem. Ale skoro to już zrobiłaś, to powiem, że mimo iż nie przepadam za klimatami patologicznego życia z narkotykami, seksem, wódką etc, to dobrze się to wszystko czytało. Bardzo autentycznie wszystko opisujesz, bez zbędnych, szczeniackich udziwnień, które zwykle sprzedają nastolatki w internecie. Bardzo podobał mi się sam powtarzający się motyw października i ta kolorowa paczka z różnymi papierosami.

    OdpowiedzUsuń