Cóż, dawnośmy się nie widzieli... za co przepraszam, już tradycyjnie. Przerwa była długa i zakończę ją w nie takim stylu, jaki mogłabym sobie wymarzyć, ale załóżmy, że samo zakończenie jest wielkim krokiem naprzód w moim życiu oblężonym absolutnym kryzysem twórczym. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten nieco słabszy moment i że już niedługo będę miała okazję się poprawić. Koniecznie zostawcie po sobie choć najkrótszy komentarz, będę potrzebowała dużo wsparcia... Dajcie też znać, jak prezentuje się Waszym zdaniem nowa czcionka? Lepsza od poprzedniej?
Zapraszam!
☮-☮-☮
OBIETNICE ŁAMAĆ
Bindy miała zasady. Nigdy na przykład nie odmawiała,
jeśli ją o coś proszono, nie paliła papierosów na trzeźwo i nie jadała w
miejscach publicznych. Żadną żywnością nie obdarowywała także innych, nie mogła
bowiem przewidzieć, czy osoba, której sprezentowano właśnie własnoręcznie
upieczoną szarlotkę lub tabliczkę pysznej czekolady z bakaliami, nie dostanie
zaraz po jej skosztowaniu jakichś okropnych konwulsji. Takiego problemu Bindy nie
miała z wódką. Alkohol zawsze jest
dobrym prezentem. Tamte urodziny nie były wyjątkiem.
Osiemnaście lat to idealny wiek, by się wyszaleć. By
w każdy kolejny piątek wypić nieco więcej, niż się zamierzało; w każdą kolejną
sobotę obiecywać sobie, że już nigdy więcej.
Osiemnaście lat to idealny wiek, by obietnice łamać.
Bindy wcale nie wyglądała ślicznie, kiedy
przechylała się przez balkonową balustradę, z pustą puszką po kolejnym tej nocy
piwie w prawej dłoni i dopalającym się papierosem w lewej. Elegancki kok na
czubku jej głowy rozsypał się i jego resztki zwisały żałośnie przy bladym karku.
Czarny tusz do rzęs rozmazała sobie nieświadomie na lewym policzku, kiedy tarła
pięścią szczypiące od przenikliwego lutowego wiatru oko.
Myles wyszedł na niewielki, wyłożony jasnymi
kafelkami balkon. Miał nadzieję, że zastanie tutaj tę dziewczynę o czarnych
włosach pachnących mandarynką, która znikała z parkietu zawsze wtedy, kiedy akurat
miał prosić ją do tańca.
*
Nie dostrzegłby w niej pewnie nic ciekawego, gdyby
przypadkiem nie wszedł wtedy do tamtego pokoju. Leżała na podłodze, patrząc w
sufit, z łydkami ułożonymi na łóżku. Mimo wyglądającej na niewygodną pozycji, jej
lewa dłoń z zadziwiającą lekkością i gracją sunęła po gryfie gitary.
- Grasz? – zapytała, odwracając głowę w jego
stronę.
Miała bardzo wyraźnie podkreślone oczy.
- Trochę próbuję – odpowiedział z wahaniem.
Podniosła się natychmiast i wyciągnęła instrument w
jego kierunku, zachęcając go szerokim uśmiechem. Po chwili siedział na łóżku,
trącając metalowe struny palcami. Szło mu lepiej, niż mógł się spodziewać,
biorąc pod uwagę te kilka kieliszków wódki, które zdążył już wychylić tego
wieczoru. A może wydawało mu się tylko, że nie jest tak źle. Ona jednak z
pewnością nie mogłaby osądzić tego lepiej niż on.
Siedziała teraz na środku pokoju, obejmując kolana
ramionami i kołysząc się na boki w rytm granej przez niego melodii. A potem
zaczęła śpiewać. …Czegoś tak pięknego nie
słyszy się często.
- Albo jestem pijany, albo masz naprawdę świetny
głos – uśmiechnął się, nie przestając grać, choć przyszło mu to z trudem.
- Jesteś bardzo pijany – zaśmiała się i wstała
nieco chwiejnie.
Poprawiła na sobie czarną sukienkę. Z pewną dozą
ostrożności ruszyła w stronę drzwi, na wszelki wypadek przytrzymując się jednak
komody.
- Idę tańczyć. - Zostawiła Mylesa samego z
gitarą i urwaną nagle melodią.
*
Zbierał się w sobie zbyt długo. Zirytowało go to.
Nie należał przecież do osób nieśmiałych. Wręcz przeciwnie, czuł się
zadziwiająco swobodnie w towarzystwie innych ludzi, nie miał żadnych problemów
z nawiązaniem rozmowy i podtrzymywanie jej także przychodziło mu z łatwością.
Jego zdolności oratorskie były generalnie i na co dzień bez zarzutu, a jednak
akurat tej nocy nie mógł się przemóc i podejść do tamtej dziewczyny. Początkowo
po prostu nie chciał jej przeszkadzać. Narzucać swojego towarzystwa, kiedy
bawiła się świetnie na parkiecie, ale nie miał już żadnej wymówki, w momencie gdy
rozsiadła się, zmęczona tańcem, na jasnej kanapie i z błyskiem w oczach
obserwowała przewijających się przez salon ludzi. Dlaczego problemem było dla
Mylesa podniesienie się z niewygodnego drewnianego taboretu, przejście
niespiesznym krokiem przez pokój i zajęcie miejsca obok niej? Powiedzenie
czegoś niezobowiązującego, ot, choćby skomentowanie dobywającej się z głośników
muzyki? Nie potrafił wytłumaczyć sobie tego w żaden sposób.
Kolejny raz wstali w tym samym momencie. Przez
krótką chwilę wydawało mu się, że dostrzegł w jej spojrzeniu złośliwe iskierki.
Od razu doszedł jednak do wniosku, że w tak słabo oświetlonym pomieszczeniu nie
mógłby ich zobaczyć, nawet gdyby rzeczywiście istniał jakikolwiek powód, dla
którego miałaby przed nim uciekać. A to właśnie zdawała się robić cały wieczór.
Teraz także podniosła się z kanapy, kiedy i on wstawał z twardego stołka i,
spojrzawszy na niego tak krótko, że nie mógłby nawet stwierdzić z całą
pewnością, że spojrzenie to w ogóle miało miejsce, opuściła salon. Po drodze zabrała,
wyraźnie ostentacyjnym ruchem, ze znajdującego się tuż przy drzwiach stołu dwa
puste kieliszki. Myles uniósł brwi. Ta dziewczyna intrygowała go coraz
bardziej.
*
Wyszedł na balkon, mając nadzieję, że ją tu
zastanie. I nadzieja ta okazała się zupełnie słuszna. Jego dziewczyna opierała się o metalową barierkę, patrząc w jakiś
nieokreślony punkt na niewielkim placu przed budynkiem. Trzymała w jednej dłoni
puszkę piwa, a w drugiej zapalonego papierosa, którego jednak nie zbliżała do
ust. Popiół osypywał się na kafelki.
Myles podszedł do niej i przedstawił się, żałując
już, że nie założył płaszcza nim zdecydował się wyjść na zewnątrz.
- Bindy – odpowiedziała grzecznie.
Słyszał, jak szczęknęły jej zęby, kiedy wymawiała to
jedno krótkie słowo. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ona też nie ma na
sobie nic poza krótką, czarną sukienką.
- Dziewczyno, oszalałaś?! – jęknął, dostrzegłszy gęsią skórę na jej chudych ramionach, zaczerwieniony nos i policzki. –
Natychmiast wracamy do środka!
Rozejrzała się, jak gdyby nie była pewna, że mówi
się do niej. Zadrżała, kiedy wiatr wzmógł się na chwilę.
- Jasne, tylko dopalę – rzuciła, dość sztywno
ruszając szczękami.
- Wiesz, że żeby palić, trzeba wziąć papierosa
do ust? – zapytał po chwili z ironią.
Jej lewa dłoń nawet nie drgnęła.
- Daj spokój, jestem prawie trzeźwa – ucięła
rozmowę.
Nie zrozumiał.
Zdusiła niedopałek w popielniczce, odstawiła pustą
puszkę na podłogę i dała się wprowadzić do kuchni. Choć jej zgrabiałe od zimna
dłonie nie mogły poczuć tego w ten sam, niesamowity, sposób, on i tak zapamiętał,
że wtedy właśnie po raz pierwszy trzymali się za ręce.
*
Z tamtej imprezy Bindy nie pamiętała wiele, ale udało
jej się zachować parę bardzo przyjemnych wspomnień. Tani szampan pity nad ranem
z tamtych dwóch kieliszków zabranych ze znajdującego się tuż przy drzwiach
stołu, przenikliwe zimno balkonowych kafelek, jej ulubiony utwór grany na czerwonej
gitarze, gładkie obicie stojącej w salonie kanapy i wysoki brunet w
prostokątnych okularach, który łączył te wszystkie elementy w jedną ukochaną
całość. Reszta zdarzeń tamtej nocy zatarła się, mniej lub bardziej, w jej pamięci.
Wydawało jej się teraz, że te parę elementów składa
się na całe jej życie. Przestały się liczyć wszystkie inne, obiektywnie o wiele
przecież ważniejsze sprawy. Siedziała, zmęczona i otępiała, na twardym chodniku
przed zupełnie obcym szpitalem, gdzieś na drugim końcu hrabstwa. Było śliczne,
słoneczne popołudnie, tak odmienne od tamtej zimowej nocy sprzed lat. Wszystko szło
zupełnie nie tak. Dlaczego ten piękny dzień miał być ich ostatnim? Kto nadał
lipcowi prawo rozwiązywania lutowych umów i kontraktów? Kto pozwolił słońcu zaświecić
tak mocno, by roztopić tę rodzącą się na mrozie więź?
Bindy wcale nie wyglądała ślicznie, kiedy kuliła
się, łkając rozpaczliwie, przed wejściem do szpitala, z twarzą napuchniętą i mokrą
od nieustannego płaczu. Pasma czarnych włosów powymykały się z robionego
naprędce, niedbałego kucyka. Tusz do rzęs dawno już spłynął, zmieszany ze
łzami, po jej zaczerwienionych policzkach, zostawiając na nich ciemne smugi, by
kapać teraz z drgającego podbródka na koszulkę.
Czas mijał powoli, jak gdyby celowo chciał zwrócić
jej uwagę na fakt, że tam, za ścianami szpitala trwa wyścig, w którym nagrodą
za wygraną miało być życie Mylesa. Życie, dla uratowania którego byłaby w
stanie zrobić wszystko, a nie mogła nic, poza siedzeniem na tym obcym,
nagrzanym chodniku. Ta bezradność kazała jej zupełnie się poddać. Obiecywała
sobie nigdy już nie zakochiwać się tak beznadziejnie. Nie przywiązywać do innej
osoby tak mocno, nie zatracać się aż do końca. Nie pozwalać się owładnąć tej niezdrowej
fascynacji. Nie przeżyłaby tego drugi raz. Nie była pewna, czy przeżyje
pierwszy.
*
Bindy miała zasady. Nigdy na przykład nie odmawiała,
jeśli ją o coś proszono, nie paliła papierosów na trzeźwo i nie jadała w
miejscach publicznych. Żadną żywnością nie obdarowywała także innych. Nie zakochiwała
się. Zdążyła przemyśleć to dokładnie, ułożyć sobie w głowie i przyznać, że to
najlepsze, co mogła teraz zrobić. Potem wróciła do szpitala, z głową pełną nieprzyzwoicie
posegregowanych myśli. Wmówiła sobie, że nie może go dłużej kochać. Że to
koniec. Była gotowa.
Lekarz w białym fartuchu zburzył cały porządek jej
nowego świata. Zapamiętała ten moment jako najpiękniejszy ze wszystkich. Żaden
chaos ani żaden ład nigdy nie wydał jej się lepszy od tego, co zaszło wtedy w jej
życiu.
- Tak, będzie żył.
Myles będzie żył. …Czegoś tak pięknego nie słyszy się często.
Kiedy pozwolono jej znów go zobaczyć, mogła
wreszcie usiąść przy nim i ująć delikatnie jego słabą dłoń. I chociaż on nie
mógł poczuć tego w ten sam, niesamowity, sposób, ona i tak zapamiętała, że wtedy
właśnie po raz pierwszy trzymali się
za ręce.
Mimo że obiecywała sobie nigdy już nie zakochiwać
się tak beznadziejnie, nie przywiązywać do innej osoby tak mocno, nie zatracać
się aż do końca i nie pozwalać się owładnąć tej niezdrowej fascynacji, właśnie
wtedy z całą mocą dotarło do niej, jak dobrze jest czasem obietnice łamać.
Twoje hetero
OdpowiedzUsuńjest
takie
nie wiem.
Doszłam do wniosku, że po prostu niebanalne, ale Sumi mi uświadomiła, że to jest po prostu tak, że:
"hetero u Lizzie chce się czytać, w przeciwieństwie do reszty hetro świata?"
A w ogóle to ten komentarz będzie beznadziejnie krótki, bo mam do napisania dzisiaj przynajmniej stronę i już czuję, że szybko mi na nią nie zejdzie.
Jak ty robisz te bohaterki? Że są takie interesujące, fajne i w ogóle jakieś takie niebohaterkowate? Nie ma się ochoty wyrzucić ich przez okno i przydeptać glanem do betonu. Przy Bindy blednie sama postać Mylesa, który jak z moich kalkulacji wynika [hehe, mise matematyk] ma większe o 100% szanse do bycia fajną postacią D: (ze wzgląd na płeć, mam na myśli). Podobał mi się fragment z gitarą bardzo. Właściwie każdy mi się podobał. I początek i koniec taki zgrabny.
W ogóle nie wiem co napisać. Nie każcie mi pisać komentarzy. Gardzę tym konkretnym mocno.
Poza tym, fajnie się tego czytało słuchając Liszta. Znasz szipa Chopin/Liszt? Wydaje mi się, że o tym słyszałaś, ale głowy sobie nie dam urwać xDD
wychodzę
pa
Glium, glium, glium, Towarzyszu Ziemniak @__@
OdpowiedzUsuńZnam ten ból, kiedy nie dodaje się nic milion lat i potem trzeba wrócić i w ogóle jest niefajnie, więc przybywam z pocieszeniem @_@
Bindy to super imię, jak na kogoś z takimi zasadami (nie to, co Myles, ale nieważne xD)
Kocham to, że u Ciebie wszystko jest takie opisowe i widzę ten balkon przed oczyma duszy mojej i w ogóle, kocham to strasznie <3.
I nie wiem jakim cudem grała na gitarze na leżąco, ale to musi być super przeżycie.
W tym drugim fragmencie Bindy jest super xD <3 Tak bardzo lof D: I Mylesa wyobrażam sobie z takim nieogarem na twarzy "ale co się właśnie wydarzyło? ;o"
Ojej, Myles taki zagubiony D:. Bindy jest... nie wiem, nie umiem dobrze w słowa, ale to miało być jakieś pozytywne, które mi się zapomniało {coś jak ciekawa, interesująca, ale to dalej nie to D::: [żal mi mnie (nawiasy jak Adam, lol)]}
"Nie ubrał płaszcza" ech, Ty Ślązaku XD <3333.
Ale ten fragment jest takie kochany D: Bindy taka nieogarnięta rety. Zamarzłaby tam, gdyby nie Myles. Myles super hiroł *fanfary*.
Kocham to, że robisz takie skoki w czasie D:. To jest takie rgfsu D:::::
Dobra, poryczałam się DDD:::: i jak ja teraz tę "Tratwę Meduzy" zrobię, co? DDD:::: Masz żyć, Mylesie (bez względu na to, jak bardzo nie lubię twojego imienia :c)
"gdzieś na drugim końcu hrabstwa" Gdzie to tak właściwie się dzieje ;o.
Jejku kocham to tak strasznie mocno, tworzysz takich wspaniałych bohaterów, że aż nie wierzę, że tak się da, co to za cheaty do worda D: Kocham to opowiadanie całym moim rybim serduszkiem i płetwami i skrzelami i wszystkim, jak możesz być z niego niezadowolona D: cieszę się, że Bindy złamała obietnicę w tym wypadku <3 Może ja też sobie jakąś złamię i będzie dobrze <3
Miłość, przyjaźń, francuz <3
(Czekam na wiesz co <3)
No, siemaneczko, Ziemniaku *.* Zgadnij, kto się przemianował na owada i wpadł podziwiać twoje Połamane Obietnice? :D
OdpowiedzUsuńJestem bezużyteczna, więc ten komentarz nie będzie szczególne piękny, ale postanowiłam się chociaż odezwać, żebyś nie poczuła się zaniedbana, więc właśnie to robię.
Otóż, bardzo zgrabne opko. Lubię, jak coś się kończy i zaczyna w podobny sposób. To wygląda tak profesjonalnie, jakby autor od początku do końca miał plan *.* Wiem, że to mało prawdopodobne... W przypadku takich ludzi jak my plany zdarzają się niezwykle... niezwykle nigdy :D Ale jednak prezentuje się to dobrze.
Pewnie powinnam też powiedzieć coś o postaciach. One są, a jakże. Jak zwykle ziemniaczano - mistrzowskie, bo inaczej się nie da :D Tacy zwyczajni ludzie, co to nawet rozmazać się potrafią. Oznacza to, że żyją, poruszają się i czasami zapominają, że rozcieranie makijażu wcale nie jest fajne. A skoro już żyją i zapominają, to wychodzą z papieru i stają się ludźmi, a nie literacką fikcją. Dlatego lubię Twoje twory. Bo postacie nie sprawiają, że chcę je mordować :D
Dlatego też twórz je z radością i w ilościach hurtowych :)
Pozdrawiam!
Ojacie a czo Ty tu robisz i czemu ja nic nie wiem ;_;
OdpowiedzUsuńhttp://nx-okiemobiektywu.blog.pl Zajrzyj :D
OdpowiedzUsuńFajnie by było :D
A co do bloga to Jest niezły. Podoba mi sie tutaj duzzo rzeczy oraz styl jakim piszesz :D
Wow. Czyta się na prawdę świetnie. Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńChryste, ucieszyłam się, że Myles będzie żył, bo cholera, strasznie niemiłe z twojej strony byłoby go uśmiercić. Wspominałam już o klamrach kompozycyjnych, więc tylko powiem, że nadal mi się podobają.
OdpowiedzUsuńSkoro doszłam do końca, to przekażę ci parę myśli:
We wszystkich twoich tekstach uwielbiam imiona. Kocham je całym swoim sercem. Plus strasznie cieszę się, że umieszczasz część miniaturek w polskich realiach.
Nadal najbardziej kocham Tośkę.
Twój styl – no palce lizać.
Talent jak się patrzy.
Więc mam tylko jedno pytanie: czy wrócisz na bloga? Kibicuję, żeby jednak się tak stało, a jeśli nie, to żebyś jakoś dała znać, gdzie można odnaleźć twoje nowe teksty w blogosferze. A może już wydajesz pierwszą książkę? Daj znać, proszę :)
Pozdrawiam ciepło,
M.P.
Cześć! W związku z tym, że ostatni post jest z 2015 roku, proszę o wiadomość na naszym blogu czy wciąż czekasz na ocenę. Na odpowiedź czekamy do 6 maja 2016.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)