niedziela, 18 stycznia 2015

Obietnice łamać


Cóż, dawnośmy się nie widzieli... za co przepraszam, już tradycyjnie. Przerwa była długa i zakończę ją w nie takim stylu, jaki mogłabym sobie wymarzyć, ale załóżmy, że samo zakończenie jest wielkim krokiem naprzód w moim życiu oblężonym absolutnym kryzysem twórczym. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten nieco słabszy moment i że już niedługo będę miała okazję się poprawić. Koniecznie zostawcie po sobie choć najkrótszy komentarz, będę potrzebowała dużo wsparcia... Dajcie też znać, jak prezentuje się Waszym zdaniem nowa czcionka? Lepsza od poprzedniej?
Zapraszam!
☮-☮-☮

OBIETNICE ŁAMAĆ

Bindy miała zasady. Nigdy na przykład nie odmawiała, jeśli ją o coś proszono, nie paliła papierosów na trzeźwo i nie jadała w miejscach publicznych. Żadną żywnością nie obdarowywała także innych, nie mogła bowiem przewidzieć, czy osoba, której sprezentowano właśnie własnoręcznie upieczoną szarlotkę lub tabliczkę pysznej czekolady z bakaliami, nie dostanie zaraz po jej skosztowaniu jakichś okropnych konwulsji. Takiego problemu Bindy nie miała z wódką. Alkohol  zawsze jest dobrym prezentem. Tamte urodziny nie były wyjątkiem.
Osiemnaście lat to idealny wiek, by się wyszaleć. By w każdy kolejny piątek wypić nieco więcej, niż się zamierzało; w każdą kolejną sobotę obiecywać sobie, że już nigdy więcej.
Osiemnaście lat to idealny wiek, by obietnice łamać.
Bindy wcale nie wyglądała ślicznie, kiedy przechylała się przez balkonową balustradę, z pustą puszką po kolejnym tej nocy piwie w prawej dłoni i dopalającym się papierosem w lewej. Elegancki kok na czubku jej głowy rozsypał się i jego resztki zwisały żałośnie przy bladym karku. Czarny tusz do rzęs rozmazała sobie nieświadomie na lewym policzku, kiedy tarła pięścią szczypiące od przenikliwego lutowego wiatru oko.
Myles wyszedł na niewielki, wyłożony jasnymi kafelkami balkon. Miał nadzieję, że zastanie tutaj tę dziewczynę o czarnych włosach pachnących mandarynką, która znikała z parkietu zawsze wtedy, kiedy akurat miał prosić ją do tańca.

*

Nie dostrzegłby w niej pewnie nic ciekawego, gdyby przypadkiem nie wszedł wtedy do tamtego pokoju. Leżała na podłodze, patrząc w sufit, z łydkami ułożonymi na łóżku. Mimo wyglądającej na niewygodną pozycji, jej lewa dłoń z zadziwiającą lekkością i gracją sunęła po gryfie gitary.
- Grasz? – zapytała, odwracając głowę w jego stronę.
Miała bardzo wyraźnie podkreślone oczy.
- Trochę próbuję – odpowiedział z wahaniem.
Podniosła się natychmiast i wyciągnęła instrument w jego kierunku, zachęcając go szerokim uśmiechem. Po chwili siedział na łóżku, trącając metalowe struny palcami. Szło mu lepiej, niż mógł się spodziewać, biorąc pod uwagę te kilka kieliszków wódki, które zdążył już wychylić tego wieczoru. A może wydawało mu się tylko, że nie jest tak źle. Ona jednak z pewnością nie mogłaby osądzić tego lepiej niż on.
Siedziała teraz na środku pokoju, obejmując kolana ramionami i kołysząc się na boki w rytm granej przez niego melodii. A potem zaczęła śpiewać. …Czegoś tak pięknego nie słyszy się często.
- Albo jestem pijany, albo masz naprawdę świetny głos – uśmiechnął się, nie przestając grać, choć przyszło mu to z trudem.
- Jesteś bardzo pijany – zaśmiała się i wstała nieco chwiejnie.
Poprawiła na sobie czarną sukienkę. Z pewną dozą ostrożności ruszyła w stronę drzwi, na wszelki wypadek przytrzymując się jednak komody.
- Idę tańczyć. - Zostawiła Mylesa samego z gitarą i urwaną nagle melodią.

*

Zbierał się w sobie zbyt długo. Zirytowało go to. Nie należał przecież do osób nieśmiałych. Wręcz przeciwnie, czuł się zadziwiająco swobodnie w towarzystwie innych ludzi, nie miał żadnych problemów z nawiązaniem rozmowy i podtrzymywanie jej także przychodziło mu z łatwością. Jego zdolności oratorskie były generalnie i na co dzień bez zarzutu, a jednak akurat tej nocy nie mógł się przemóc i podejść do tamtej dziewczyny. Początkowo po prostu nie chciał jej przeszkadzać. Narzucać swojego towarzystwa, kiedy bawiła się świetnie na parkiecie, ale nie miał już żadnej wymówki, w momencie gdy rozsiadła się, zmęczona tańcem, na jasnej kanapie i z błyskiem w oczach obserwowała przewijających się przez salon ludzi. Dlaczego problemem było dla Mylesa podniesienie się z niewygodnego drewnianego taboretu, przejście niespiesznym krokiem przez pokój i zajęcie miejsca obok niej? Powiedzenie czegoś niezobowiązującego, ot, choćby skomentowanie dobywającej się z głośników muzyki? Nie potrafił wytłumaczyć sobie tego w żaden sposób.
Kolejny raz wstali w tym samym momencie. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że dostrzegł w jej spojrzeniu złośliwe iskierki. Od razu doszedł jednak do wniosku, że w tak słabo oświetlonym pomieszczeniu nie mógłby ich zobaczyć, nawet gdyby rzeczywiście istniał jakikolwiek powód, dla którego miałaby przed nim uciekać. A to właśnie zdawała się robić cały wieczór. Teraz także podniosła się z kanapy, kiedy i on wstawał z twardego stołka i, spojrzawszy na niego tak krótko, że nie mógłby nawet stwierdzić z całą pewnością, że spojrzenie to w ogóle miało miejsce, opuściła salon. Po drodze zabrała, wyraźnie ostentacyjnym ruchem, ze znajdującego się tuż przy drzwiach stołu dwa puste kieliszki. Myles uniósł brwi. Ta dziewczyna intrygowała go coraz bardziej.

*

Wyszedł na balkon, mając nadzieję, że ją tu zastanie. I nadzieja ta okazała się zupełnie słuszna. Jego dziewczyna opierała się o metalową barierkę, patrząc w jakiś nieokreślony punkt na niewielkim placu przed budynkiem. Trzymała w jednej dłoni puszkę piwa, a w drugiej zapalonego papierosa, którego jednak nie zbliżała do ust. Popiół osypywał się na kafelki.
Myles podszedł do niej i przedstawił się, żałując już, że nie założył płaszcza nim zdecydował się wyjść na zewnątrz.
- Bindy – odpowiedziała grzecznie.
Słyszał, jak szczęknęły jej zęby, kiedy wymawiała to jedno krótkie słowo. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ona też nie ma na sobie nic poza krótką, czarną sukienką.
- Dziewczyno, oszalałaś?! – jęknął, dostrzegłszy gęsią skórę na jej chudych ramionach, zaczerwieniony nos i policzki. – Natychmiast wracamy do środka!
Rozejrzała się, jak gdyby nie była pewna, że mówi się do niej. Zadrżała, kiedy wiatr wzmógł się na chwilę.
- Jasne, tylko dopalę – rzuciła, dość sztywno ruszając szczękami.
- Wiesz, że żeby palić, trzeba wziąć papierosa do ust? – zapytał po chwili z ironią.
Jej lewa dłoń nawet nie drgnęła.
- Daj spokój, jestem prawie trzeźwa – ucięła rozmowę.
Nie zrozumiał.
Zdusiła niedopałek w popielniczce, odstawiła pustą puszkę na podłogę i dała się wprowadzić do kuchni. Choć jej zgrabiałe od zimna dłonie nie mogły poczuć tego w ten sam, niesamowity, sposób, on i tak zapamiętał, że wtedy właśnie po raz pierwszy trzymali się za ręce.

*

Z tamtej imprezy Bindy nie pamiętała wiele, ale udało jej się zachować parę bardzo przyjemnych wspomnień. Tani szampan pity nad ranem z tamtych dwóch kieliszków zabranych ze znajdującego się tuż przy drzwiach stołu, przenikliwe zimno balkonowych kafelek, jej ulubiony utwór grany na czerwonej gitarze, gładkie obicie stojącej w salonie kanapy i wysoki brunet w prostokątnych okularach, który łączył te wszystkie elementy w jedną ukochaną całość. Reszta zdarzeń tamtej nocy zatarła się, mniej lub bardziej, w jej pamięci.
Wydawało jej się teraz, że te parę elementów składa się na całe jej życie. Przestały się liczyć wszystkie inne, obiektywnie o wiele przecież ważniejsze sprawy. Siedziała, zmęczona i otępiała, na twardym chodniku przed zupełnie obcym szpitalem, gdzieś na drugim końcu hrabstwa. Było śliczne, słoneczne popołudnie, tak odmienne od tamtej zimowej nocy sprzed lat. Wszystko szło zupełnie nie tak. Dlaczego ten piękny dzień miał być ich ostatnim? Kto nadał lipcowi prawo rozwiązywania lutowych umów i kontraktów? Kto pozwolił słońcu zaświecić tak mocno, by roztopić tę rodzącą się na mrozie więź?
Bindy wcale nie wyglądała ślicznie, kiedy kuliła się, łkając rozpaczliwie, przed wejściem do szpitala, z twarzą napuchniętą i mokrą od nieustannego płaczu. Pasma czarnych włosów powymykały się z robionego naprędce, niedbałego kucyka. Tusz do rzęs dawno już spłynął, zmieszany ze łzami, po jej zaczerwienionych policzkach, zostawiając na nich ciemne smugi, by kapać teraz z drgającego podbródka na koszulkę.
Czas mijał powoli, jak gdyby celowo chciał zwrócić jej uwagę na fakt, że tam, za ścianami szpitala trwa wyścig, w którym nagrodą za wygraną miało być życie Mylesa. Życie, dla uratowania którego byłaby w stanie zrobić wszystko, a nie mogła nic, poza siedzeniem na tym obcym, nagrzanym chodniku. Ta bezradność kazała jej zupełnie się poddać. Obiecywała sobie nigdy już nie zakochiwać się tak beznadziejnie. Nie przywiązywać do innej osoby tak mocno, nie zatracać się aż do końca. Nie pozwalać się owładnąć tej niezdrowej fascynacji. Nie przeżyłaby tego drugi raz. Nie była pewna, czy przeżyje pierwszy.

*

Bindy miała zasady. Nigdy na przykład nie odmawiała, jeśli ją o coś proszono, nie paliła papierosów na trzeźwo i nie jadała w miejscach publicznych. Żadną żywnością nie obdarowywała także innych. Nie zakochiwała się. Zdążyła przemyśleć to dokładnie, ułożyć sobie w głowie i przyznać, że to najlepsze, co mogła teraz zrobić. Potem wróciła do szpitala, z głową pełną nieprzyzwoicie posegregowanych myśli. Wmówiła sobie, że nie może go dłużej kochać. Że to koniec. Była gotowa.
Lekarz w białym fartuchu zburzył cały porządek jej nowego świata. Zapamiętała ten moment jako najpiękniejszy ze wszystkich. Żaden chaos ani żaden ład nigdy nie wydał jej się lepszy od tego, co zaszło wtedy w jej życiu.
- Tak, będzie żył.
Myles będzie żył. …Czegoś tak pięknego nie słyszy się często.
Kiedy pozwolono jej znów go zobaczyć, mogła wreszcie usiąść przy nim i ująć delikatnie jego słabą dłoń. I chociaż on nie mógł poczuć tego w ten sam, niesamowity, sposób, ona i tak zapamiętała, że wtedy właśnie po raz pierwszy trzymali się za ręce.
Mimo że obiecywała sobie nigdy już nie zakochiwać się tak beznadziejnie, nie przywiązywać do innej osoby tak mocno, nie zatracać się aż do końca i nie pozwalać się owładnąć tej niezdrowej fascynacji, właśnie wtedy z całą mocą dotarło do niej, jak dobrze jest czasem obietnice łamać.

8 komentarzy:

  1. Twoje hetero
    jest
    takie
    nie wiem.
    Doszłam do wniosku, że po prostu niebanalne, ale Sumi mi uświadomiła, że to jest po prostu tak, że:
    "hetero u Lizzie chce się czytać, w przeciwieństwie do reszty hetro świata?"
    A w ogóle to ten komentarz będzie beznadziejnie krótki, bo mam do napisania dzisiaj przynajmniej stronę i już czuję, że szybko mi na nią nie zejdzie.
    Jak ty robisz te bohaterki? Że są takie interesujące, fajne i w ogóle jakieś takie niebohaterkowate? Nie ma się ochoty wyrzucić ich przez okno i przydeptać glanem do betonu. Przy Bindy blednie sama postać Mylesa, który jak z moich kalkulacji wynika [hehe, mise matematyk] ma większe o 100% szanse do bycia fajną postacią D: (ze wzgląd na płeć, mam na myśli). Podobał mi się fragment z gitarą bardzo. Właściwie każdy mi się podobał. I początek i koniec taki zgrabny.
    W ogóle nie wiem co napisać. Nie każcie mi pisać komentarzy. Gardzę tym konkretnym mocno.
    Poza tym, fajnie się tego czytało słuchając Liszta. Znasz szipa Chopin/Liszt? Wydaje mi się, że o tym słyszałaś, ale głowy sobie nie dam urwać xDD
    wychodzę
    pa

    OdpowiedzUsuń
  2. Glium, glium, glium, Towarzyszu Ziemniak @__@
    Znam ten ból, kiedy nie dodaje się nic milion lat i potem trzeba wrócić i w ogóle jest niefajnie, więc przybywam z pocieszeniem @_@
    Bindy to super imię, jak na kogoś z takimi zasadami (nie to, co Myles, ale nieważne xD)
    Kocham to, że u Ciebie wszystko jest takie opisowe i widzę ten balkon przed oczyma duszy mojej i w ogóle, kocham to strasznie <3.
    I nie wiem jakim cudem grała na gitarze na leżąco, ale to musi być super przeżycie.
    W tym drugim fragmencie Bindy jest super xD <3 Tak bardzo lof D: I Mylesa wyobrażam sobie z takim nieogarem na twarzy "ale co się właśnie wydarzyło? ;o"
    Ojej, Myles taki zagubiony D:. Bindy jest... nie wiem, nie umiem dobrze w słowa, ale to miało być jakieś pozytywne, które mi się zapomniało {coś jak ciekawa, interesująca, ale to dalej nie to D::: [żal mi mnie (nawiasy jak Adam, lol)]}
    "Nie ubrał płaszcza" ech, Ty Ślązaku XD <3333.
    Ale ten fragment jest takie kochany D: Bindy taka nieogarnięta rety. Zamarzłaby tam, gdyby nie Myles. Myles super hiroł *fanfary*.
    Kocham to, że robisz takie skoki w czasie D:. To jest takie rgfsu D:::::
    Dobra, poryczałam się DDD:::: i jak ja teraz tę "Tratwę Meduzy" zrobię, co? DDD:::: Masz żyć, Mylesie (bez względu na to, jak bardzo nie lubię twojego imienia :c)
    "gdzieś na drugim końcu hrabstwa" Gdzie to tak właściwie się dzieje ;o.
    Jejku kocham to tak strasznie mocno, tworzysz takich wspaniałych bohaterów, że aż nie wierzę, że tak się da, co to za cheaty do worda D: Kocham to opowiadanie całym moim rybim serduszkiem i płetwami i skrzelami i wszystkim, jak możesz być z niego niezadowolona D: cieszę się, że Bindy złamała obietnicę w tym wypadku <3 Może ja też sobie jakąś złamię i będzie dobrze <3
    Miłość, przyjaźń, francuz <3
    (Czekam na wiesz co <3)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, siemaneczko, Ziemniaku *.* Zgadnij, kto się przemianował na owada i wpadł podziwiać twoje Połamane Obietnice? :D
    Jestem bezużyteczna, więc ten komentarz nie będzie szczególne piękny, ale postanowiłam się chociaż odezwać, żebyś nie poczuła się zaniedbana, więc właśnie to robię.

    Otóż, bardzo zgrabne opko. Lubię, jak coś się kończy i zaczyna w podobny sposób. To wygląda tak profesjonalnie, jakby autor od początku do końca miał plan *.* Wiem, że to mało prawdopodobne... W przypadku takich ludzi jak my plany zdarzają się niezwykle... niezwykle nigdy :D Ale jednak prezentuje się to dobrze.

    Pewnie powinnam też powiedzieć coś o postaciach. One są, a jakże. Jak zwykle ziemniaczano - mistrzowskie, bo inaczej się nie da :D Tacy zwyczajni ludzie, co to nawet rozmazać się potrafią. Oznacza to, że żyją, poruszają się i czasami zapominają, że rozcieranie makijażu wcale nie jest fajne. A skoro już żyją i zapominają, to wychodzą z papieru i stają się ludźmi, a nie literacką fikcją. Dlatego lubię Twoje twory. Bo postacie nie sprawiają, że chcę je mordować :D

    Dlatego też twórz je z radością i w ilościach hurtowych :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojacie a czo Ty tu robisz i czemu ja nic nie wiem ;_;

    OdpowiedzUsuń
  5. http://nx-okiemobiektywu.blog.pl Zajrzyj :D
    Fajnie by było :D


    A co do bloga to Jest niezły. Podoba mi sie tutaj duzzo rzeczy oraz styl jakim piszesz :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow. Czyta się na prawdę świetnie. Jestem pod wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chryste, ucieszyłam się, że Myles będzie żył, bo cholera, strasznie niemiłe z twojej strony byłoby go uśmiercić. Wspominałam już o klamrach kompozycyjnych, więc tylko powiem, że nadal mi się podobają.

    Skoro doszłam do końca, to przekażę ci parę myśli:
    We wszystkich twoich tekstach uwielbiam imiona. Kocham je całym swoim sercem. Plus strasznie cieszę się, że umieszczasz część miniaturek w polskich realiach.
    Nadal najbardziej kocham Tośkę.
    Twój styl – no palce lizać.
    Talent jak się patrzy.
    Więc mam tylko jedno pytanie: czy wrócisz na bloga? Kibicuję, żeby jednak się tak stało, a jeśli nie, to żebyś jakoś dała znać, gdzie można odnaleźć twoje nowe teksty w blogosferze. A może już wydajesz pierwszą książkę? Daj znać, proszę :)
    Pozdrawiam ciepło,
    M.P.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć! W związku z tym, że ostatni post jest z 2015 roku, proszę o wiadomość na naszym blogu czy wciąż czekasz na ocenę. Na odpowiedź czekamy do 6 maja 2016.

    Pozdrawiam,
    Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń