A to niespodzianka! Półtora roku minęło tak szybko, że nawet nie wiedziałam, jak bardzo w tyle jestem z życiem, dopóki tu dziś nie weszłam. Wydaje się, że ledwie wczoraj coś tu wstawiałam. Tyle tylko że jednak nie. Przepraszam więc zgodnie z tradycją i już czuję się, jakbym nigdy stąd nie wychodziła. A że nadeszła sesja, oczywiście nagle piszę więcej i chętniej. Jeśli to kogoś interesuje, zaczęłam niedawno pracę nad trochę większą powieścią, czymś z gatunku fantasy. W kwestii opowiadań, które mogłyby się nadawać do publikacji - pustka w głowie. Ale postanowiłam nie dać tak do końca umrzeć temu blogowi, bo szczerze go kocham i włożyłam w niego mnóstwo pracy (przy okazji, polecam uzupełnioną playlistę, zwłaszcza do opowiadania "1963", to jedne z moich ukochanych piosenek i cudownie budują klimat). Wracając jednak do tego magicznego objawienia: tak, to będzie "Harry Potter". Z góry tylko uprzedzam, że to fanowska fikcja w moim stylu, nie będzie rozterek miłosnych, naginania kanonu czy parowania niesparowanych postaci (a póki co - w ogóle parowania kogokolwiek). Będzie za to długo i z detalami, będzie multum nawiązań, będzie kilku własnych bohaterów, ale postaram się, by absolutnie wszystkie wydarzenia pasowały do fabuły jak brakujące kawałki układanki. Będzie tak bardzo kanonicznie i równolegle do pomysłów Rowling, jak tylko potrafię. Zainteresowanych zapraszam! Dajcie znać, czy wrzucać kolejne rozdziały!
☮-☮-☮
I
ROZWIANE WĄTPLIWOŚCI
Gdy już życzenia zostały złożone,
świeczki na cytrynowym torcie zdmuchnięte, a prezenty odpakowane, gdy brzuchy
napełnili ciastem, skończyli wreszcie rozmawiać i zrobili parę wspólnych zdjęć
do rodzinnego albumu, przyjęcie urodzinowe Tessy dobiegło końca. Dziadek Albert
ostatni raz uściskał solenizantkę, pożegnał się przelotnie z synem i jego żoną,
wymienił męski uścisk dłoni z wnukiem i wsiadł do swojego czerwonego forda. Zza
opuszczonej szyby rzucił jeszcze, że niedługo zadzwoni i odjechał, obserwując w
lusterku wstecznym machającą do niego sprzed domu rodzinę.
Tessa chciała pomóc rodzicom w
uprzątnięciu salonu i kuchni, ale tata odesłał ją do pokoju.
- Przecież nie będziesz zmywała w
swoje własne urodziny – powiedział jej, uśmiechnięty, zbierając ze
stołu brudne talerzyki. – Poza tym, nie ma tego wiele. Odpocznij
sobie lepiej, obejrzyj sobie coś albo poczytaj. Skończyłaś już Piętnastoletniego kapitana?
Nie skończyła, więc poszła na górę, do
swojej sypialni, gdzie położyła się na łóżku i sięgnęła po książkę. Jej myśli
wcale jednak nie krążyły wokół fabuły powieści. Patrzyła na kolejne litery
układające się w słowa i zdania, przewracała kartki, ale nie mogła skupić się
na statkach, falach morskich i marynarzach. Po jakimś czasie spojrzała na zegarek.
Dziś miały się ostatecznie rozwiać wszystkie wątpliwości, które od lat nie
dawały jej spokoju. Martwiło ją, że dochodziła już druga, a nie wydarzyło się
jeszcze nic. Kawałek żelaza, ukryty pod busolą, dobrze spełniał
swe złowrogie zadanie, odczytała i natychmiast zapomniała Tessa. Zdołał
zmienić kierunek, w jakim płynął dotychczas statek, który biegł teraz nie na
wschód, lecz na południowy wschód, nieomal wprost ku południowemu biegunowi.
Przewróciła kartkę. Nowy, jedenasty już rozdział, Huragan.
Z zewnątrz dał się nagle słyszeć
głośny skrzek. Tessa gwałtownym ruchem odrzuciła książkę na bok. W jednej
chwili wypadła na korytarz i popędziła w dół schodami, by następnie przebiec
przez niewielki hall.
- Czekaj! – wrzasnęła,
z impetem wpadając do kuchni.
Jej mama mocowała się właśnie z
zamkiem u drewnianej ramy. Nim zdążyła
zareagować na słowa córki, Tessa już niecierpliwie odtrącała jej rękę, by
samodzielnie otworzyć okno.
Do pomieszczenia wleciała niewielka,
brązowa sowa z grubą, pergaminową kopertą przywiązaną do lewej nóżki. Usadowiła
się z godnością na pojemniku na chleb i czekała, pohukując dostojnie, aż
przesyłka zostanie od niej odebrana. Tessa drżącymi palcami odwiązała list i
wydała z siebie serię zduszonych pisków, nie przejmując się dłużej sową, która rozglądała
się teraz obojętnie po pokoju.
Pani Riot ze wzruszeniem spojrzała na
swoją ukochaną córkę, która nie wiadomo kiedy wyrosła i skończyła jedenaście
lat, a teraz właśnie otwierała tę tak znajomo wyglądającą kopertę z adresem
wypisanym szmaragdowozielonym atramentem.
- Szanowna
Panno Riot, mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do
Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart – odczytała Tessa głosem
pełnym ekscytacji, co zabawnie kontrastowało z suchą, formalną treścią wiadomości. – Dołączamy listę niezbędnych książek i
wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się pierwszego września. Oczekujemy Pani
sowy nie później niż trzydziestego pierwszego lipca. Z wyrazami szacunku, Minerwa McGonagall, zastępca dyrektora… Czy
kiedy ty byłaś w Hogwarcie, ta McGonagall już tam pracowała? – zapytała,
odrywając na chwilę wzrok od pergaminu i spoglądając na mamę.
- O tak, kiedy przyszłam do
szkoły, uczyła już od około dziesięciu lat. Transmutacji. – odpowiedziała
pani Riot, z melancholią uśmiechając się na wspomnienie czasów
szkolnych. – Potem została zastępcą Dumbledore’a. Zamiast profesora Burnessa,
po jego odejściu na emeryturę – dodała po chwili. Dostrzegła w oczach
córki błysk fascynacji, który tak dobrze znała.
Tessę zawsze niezmiernie interesował
Hogwart i wszystko, co z nim związane. Od dziecka wypytywała ciągle o różne
szczegóły z życia szkoły i nie mogła się doczekać, aż wreszcie zobaczy to wszystko
na własne oczy.
- Musi być chyba strasznie
stara – orzekła Tessa, podliczając w głowie, jak wiekową osobą jest Minerwa
McGonagall.
- Może i stara, ale nikt lepiej
od niej nie potrafi utrzymać dyscypliny. Dobrze, że jeszcze uczy, przyda ci się
trochę twardej ręki. – Pani Riot uśmiechnęła się do córki i odgarnęła
z czoła parę kasztanowych pasm, które wymknęły się spod materiałowej opaski.
Celia Riot była śliczną kobietą. Choć
właśnie przekroczyła wiek trzydziestu lat, w ogóle na tyle nie wyglądała. Miała
słodką, opaloną wiatrem twarz o dużych, orzechowych oczach, które często się
śmiały. Mały, zadarty nosek, jaki odziedziczyła po niej córka, nadawał jej
wyglądu osoby młodszej, niż była w rzeczywistości. Teraz, kiedy stała tak,
zamyślona, bardzo podobała się Tessie. Dziewczynka liczyła na to, że z wiekiem
bardziej upodobni się do mamy. Zwłaszcza, że póki co nie przypominała jej
prawie w ogóle. Jej włosy miały dużo jaśniejszy odcień, zbliżony do blond, choć
wciąż jednak rudy; oczy miała szare, podobnie jak chyba cała rodzina ze strony
taty. Alfred, młodszy syn państwa Riot, także miał wielkie ślepia koloru
burzowej chmury i Tessie bardzo było szkoda, kiedy myślała sobie, że śliczne
oczy jej mamy mogą być ostatnimi takimi oczyma.
Trzymając wciąż w drugiej ręce
pozostałą zawartość koperty, Tessa już któryś z kolei raz odczytywała notkę
Minerwy McGonagall, by upewnić się, że nie umknęła jej żadna arcyważna
informacja. Nawet nie dostrzegła zbliżającego się coraz bardziej
niebezpieczeństwa. Poczuła tylko nagle lekkie szarpnięcie za dłoń i nim zdążyła
zareagować, gruby, czarny kocur porwał z jej rąk pergamin. Z wielką jak na tak
spasione cielsko zręcznością skoczył na blat, wymijając po drodze kubki i
talerze odsyłane właśnie przez Celię do jednej z kuchennych szafek. Tessa
rzuciła się w pogoń za kotem, który zdążył już uciec do salonu i zaszyć gdzieś
z resztą listu. Wprowadziło ją to w stan lekkiej histerii.
- Tato, gdzie jest Alergen?! – jęknęła,
zrozpaczona, zaglądając za kanapę.
Kirk Riot odpowiedział, nie podnosząc
wzroku znad czytanej właśnie gazety:
- Nie wiem, kochanie, ale
dosłownie przed sekundą gdzieś tu był. Sprawdź może w kuchni.
Pan Riot był wyjątkowo roztrzepanym
człowiekiem, zwłaszcza gdy pogrążał się w lekturze wiadomości. Jego, zatroskaną
wtedy, twarz zdobiły okulary o bardzo silnych, prostokątnych szkłach, za
którymi kryły się inteligentne, szare oczy. Choć sprawiał wrażenie chuderlawego,
był zapalonym koszykarzem i w wolnym czasie dużo grał ze znajomymi jeszcze ze
szkoły. Często ćwiczył też rzuty z żoną i dziećmi. Kirk Riot nie pochodził, w przeciwieństwie
do małżonki, z rodziny czarodziejów i
sam także nie miał magicznych zdolności. Nie czuł się przez to jednak gorszy od
żony. Znał się zupełnie innych czarach - komputery, roboty, rozmaite gadżety,
mówiące lalki… Jak nikt inny orientował się w mugolskich nowinkach
technologicznych. Tessa i Alfred uwielbiali swoją rodzinę za tę różnorodność,
choć, mimo to, obojgu im ulżyło nieco, gdy ujawniły się ich magiczne zdolności
– zwłaszcza Tessie, która aż do momentu otrzymania listu obawiała się, że jej
umiejętności mogą okazać się niewystarczające i nie zostanie przyjęta do
Hogwartu, o którym tyle słyszała od swojej mamy. Dziś jednak spełniło się jej
największe marzenie i wreszcie zyskała pewność, że naprawdę jest czarownicą i
pojedzie nauczyć się tych wszystkich cudowności, które potrafiła jej mama. Że też Alergen musiał porwać ten list!
Akurat dziś!, myślała. Jeden, jedyny raz
zachciało mu się ruszyć ten gruby koci zadek i zrobił właśnie coś tak
złośliwego! Tessa miała wielką ochotę przetrzepać mu to czarne futerko.
Znalazła go w końcu pod jednym z
foteli, leżącego spokojnie pośród resztek jej listy niezbędnego wyposarzenia,
której jeszcze nie zdążyła nawet przeczytać. Doprowadziło ją to do szewskiej
pasji. Nakrzyczała kolejno na kota, tatę, starającego się załagodzić sytuację,
i zwabionego odgłosami kłótni Alfreda, po czym zamknęła się w swoim pokoju.
Próbowała wrócić do czytanej wcześniej książki, ale wciąż czuła się rozżalona i
zła, więc nie potrafiła dobrze wciągnąć się w historię młodego chłopca, zmuszonego
przez los do samodzielnego pokierowania statkiem, którą polecił jej tata.
W tym czasie Celia zdążyła już jednym
machnięciem długiej, cienkiej różdżki przywrócić pergamin do pierwotnego
wyglądu, a także odesłać do szkoły sowę z zawiadomieniem o otrzymaniu listu.
Zamieniła parę słów z mężem i ruszyła na górę, by udobruchać starsze ze swych
dzieci, które jednak czasem zachowywało się znacznie mniej dojrzale niż
młodsze. Zapukała delikatnie do drzwi, ale odpowiedziała jej cisza, choć
kobieta doskonale wyczuwała panującą tu atmosferę dąsów Tessy.
- Alohomora! – Na powrót wsunąwszy różdżkę do tylnej
kieszeni spodni, Celia nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia.
Tessa leżała na łóżku, z nosem w
książce. Spojrzała na mamę groźnie, jak gdyby obarczała ją winą za wybryk
Alergena.
- Co? – burknęła,
odgarniając sprzed oczu jasne loki.
- W zasadzie nic. Zastanawiam się
tylko, czy nie miałabyś ochoty na małe zakupy – Celia powachlowała
się demonstracyjnie kawałkiem pergaminu, na widok którego w oczach Tessy
pojawiły się ogniki radości.
Kąciki jej ust gwałtownie uniosły się
ku górze.
- Jasne! – Zerwała się
na równe nogi. – Czekaj tu! – zakrzyknęła nieco
apodyktycznie i popędziła przebrać buty. Po chwili wróciła na górę w
niechlujnie zawiązanych tenisówkach, zakładając w pośpiechu zapinany na guziki
sweterek. – Już! – sapnęła, wyraźnie z siebie zadowolona i
chwyciła mamę za ramię. – Możemy lecieć!
Celia westchnęła cicho, wyobrażając
sobie wszystkie skargi, które z pewnością miały zacząć nadchodzić, kiedy jej
córka uda się do Hogwartu. Przywołała zaklęciem swoją torebkę, a następnie skupiła
się mocno na obranym celu i okręciła razem z Tessą w miejscu, by zniknąć z
głośnym trzaskiem z małego domku przy Delamere Road na obrzeżach Northampton.
Gdy wczesnym wieczorem na powrót
zmaterializowały się w niewielkim, wyłożonym jasną boazerią hallu, obie wręcz
uginały się pod ciężarem opasłych ksiąg, cynowego kociołka pełnego różnorakich
ingrediencji niezbędnych do warzenia eliksirów, teleskopu, pakunków z czarnymi
szatami, rękawicami ze smoczej skóry, szklanymi fiolkami i zdecydowanie
nielekkiej mosiężnej wagi. Najważniejszy zakup Tessa w zaufaniu powierzyła
mamie, by schowała go w swojej przepastnej czarnej torebce. Kilkukrotnie
prosiła potem o sprawdzenie, czy jej nowiutka, pierwsza w życiu prawdziwa
różdżka na pewno wciąż spoczywa bezpiecznie na miejscu.
- Jesteśmy – sapnęła
Celia, odłożywszy stertę szkolnych podręczników na szafkę stojącą przy
drzwiach. – Doprawdy, Kirk, zazdroszczę ci, że nie musisz się
mordować z tą wyprawką. Sama waga to chyba z dwadzieścia funtów masy.
- Daj, pomogę ci. – Mężczyzna
przejął torbę z wagą od żony, przy okazji całując ją przelotnie w
policzek. – Udało wam się wszystko dostać?
- Bez większego
problemu. – Celia uśmiechnęła się ciepło. – Z wyjątkiem
miedzianej wagi, więc kupiłyśmy mosiężną, ale chyba nie zrobi im to różnicy. W
sklepie z szatami była ciut dłuższa kolejka...
- Ale i tak było
super! – Tessa weszła jej w słowo, sięgając do kociołka, który
zdążyła odstawić i wyjęła z niego garść wyjątkowo długich kłów węża. – I
byłyśmy na lodach, miałam aż trzy gałki, najlepsze były orzechowe! Patrz, tato,
co mam! Ciekawe, co będziemy z tego robić? Och! – przypomniała sobie
nagle. – Musicie z Alfem zobaczyć coś bajecznego! Mamo, daj mi… no,
wiesz, co! – powiedziała konspiracyjnym tonem. – Alf, chodź
na chwilę, pokażę ci coś świetnego!
Chudy chłopiec o długich, bardzo
jasnych włosach stanął na górze schodów, zerkając zza balustrady.
- Magiczne? – zapytał,
wpatrując się w wąskie pudełko, które mama podała właśnie jego siostrze.
- Pewnie.
Zszedł na dół, zafascynowany.
- Wybrała mnie – oświadczyła
dziewczynka z dumą w glosie, spoglądając kolejno na brata i tatę. – Trzynaście
cali, włókno ze smoczego serca, zupełnie prawdziwego! Podobno wolą czarodziejów
o wielkiej mocy, no i najszybciej się uczą!
- No, no!
Gratulacje. – Kirk z powagą uścisnął dłoń córki.
Tessa wyglądała, jak gdyby z radości
miała za chwilę unieść się w powietrze. Alfred aż jęknął z nadmiaru emocji. Był
zachwycony piękną drewnianą różdżką, choć jednocześnie trochę zazdrościł
siostrze, że już może ją mieć. Przede wszystkim jednak rozpierał go pewien
wyjątkowy rodzaj dumy, być może typowy dla chudych ośmioletnich czarodziejskich
młodszych braci. Dumy z tego, że w ta nowiutka różdżka zawierająca kawałek
prawdziwego smoczego serca należy do jego siostry. Z całą pewnością czymś takim
nie mógłby się pochwalić żaden z jego szkolnych kolegów.
- Z czego jest
zrobiona? – zapytał Kirk, badając przedmiot z bliska, uważnie
wpatrując się weń zza swoich okularów o grubych szkłach.
Tessa rzuciła mamie spojrzenie pełne
paniki. Pan Ollivander mówił o tylu różnych sprawach, no i próbowała przecież
jeszcze paru innych różdżek. Zaraz po wyjściu ze sklepu z pewnością pamiętała
nazwę drewna. A co jeśli mi się nie
przypomni, dopadła ją straszna myśl. Musiałabym
tam wrócić i zapytać. Chyba spaliłabym się ze wstydu.
- Jodła – odpowiedziała
Celia, co jej córka przywitała z prawdziwą ulgą. – Słyszałam kiedyś,
że są świetne do transmutacji i nawet sama profesor McGonagall taką
ma. – Mrugnęła do Tessy. – Co oczywiście nie znaczy, że
opanuje za ciebie materiał. A teraz pozbieraj te rzeczy i zanieś do siebie,
kochanie. Nie chciałabym, żeby Alergen porozsypywał po całym domu kolce
jeżozwierza czy inne rogate ślimaki.
Resztę wieczoru Tessa spędziła razem z
Alfredem w swoim pokoju, pokazując mu po kolei wszystko, co kupiły tego dnia z
mamą na ulicy Pokątnej i czytając na głos fragmenty szkolnych podręczników.
Zaczęła naturalnie od Wprowadzenia do
transmutacji (dla początkujących), ale szybko przekonała się, że posiadanie
jodłowej różdżki nie oznacza automatycznie zrozumienia tajników
przedmiotu. Z lektury wprowadzenia i
pierwszego rozdziału dowiedzieli się, że transmutacja to jedna z najbardziej
złożonych dziedzin magii, polegająca na przeobrażaniu przedmiotów lub stworzeń
w inne przedmioty lub stworzenia. Że zawsze należy się skupiać przy
transmutowaniu czegoś w coś innego, by zaklęcie zadziałało poprawnie, bo każde
przejęzyczenie lub źle zaakcentowane słowo może zmienić jego znaczenie. W
dodatku przemienić można nie każdy przedmiot, choć autor nie wymienił, czego w
zasadzie zaczarować się nie da.
- Założę się, że na koniec okaże
się, że można zmienić kapelusz w tchórzofretkę, ale już na przykład starą
skarpetę w Snickersa niekoniecznie – burknęła Tessa.
- Nie wiem, ale to wszystko wygląda
na bardzo skomplikowane. – Alfred wyglądał, jak gdyby wcale go to nie
martwiło. Wręcz przeciwnie, z rosnącym podekscytowaniem przerzucał kolejne
strony, a kiedy natrafił na ilustrację przedstawiającą szklaną butelkę będącą w
połowie jakimś egzotycznym ptakiem, aż kwiknął z wrażenia.
- Przywiozę ci taką, jak
chcesz – zaśmiała się Tessa. – Z moją jodłą i smoczym
sercem to pewnie będzie bułka z masłem.
Alfred wywrócił oczami i sięgnął po
następną książkę. Rok z yeti. On i
Tessa leżeli obok siebie na podłodze. Tuż przy jego łokciu, w wielkim
drewnianym kufrze spoczywały, poukładane równo, wszystkie rzeczy, których Tessa
miała potrzebować w Hogwarcie. Kufer tata zniósł dla niej ze strychu. Cały
pokryty był grubą warstwą kurzu, a w środku wciąż jeszcze, po tylu latach, walały
się jakieś niepotrzebne i zapomniane pogniecione kartki zapisane kształtnym
pismem siedemnastoletniej Celii. Notatki, z których Tessa niewiele rozumiała,
formułki nieznanych zaklęć i fragment listu do dziadków, którego mama musiała z
jakiegoś powodu nie wysłać.
Teraz jednak kufer został wyszorowany,
opróżniony ze śmieci i napełniony z zapałem wyprawką szkolną przyszłej
uczennicy pierwszego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Zostały trzy miesiące oczekiwania. Póki co,
nawet podręcznik o wyjątkowo nudnym tytule Teoria
Magii, wydawał się Tessie najciekawszy na świecie.
Następnego ranka ze snu wyrwało ją
natarczywe pukanie w szybę. Trąc oczy, zwlekła się z łózka i otworzyła okno,
wpuszczając do środka powiew chłodnego wiatru i wielkiego puchacza o
ciemnobrązowym upierzeniu. Uśmiechnęła się na jego widok.
- Cześć, Feniks, co tam
masz? – Pogłaskała sowę palcem po szerokim dziobie i odwiązała od
jego nogi nieforemną paczuszkę, która niepokojąco drżała, jak gdyby siedziało w
niej coś żywego. Rozerwała ładny, ozdobny papier. Wewnątrz znajdowało się niewielkie,
ruszające się delikatnie pudełko i krótki list. Poznała schludne pismo dziadka
Harolda.
Nasza kochana Tereso!
Oboje z babcią życzymy Ci wszystkiego najlepszego z okazji Twoich
jedenastych urodzin! I, oczywiście, gratulujemy Ci z całego serca przyjęcia do
Hogwartu! Jesteśmy z Ciebie dumni i mamy nadzieję, że szybko odnajdziesz się w
nowej szkole (i że nie będziesz sprawiała zbyt wielu problemów), a różdżka
będzie świetnie Ci służyć. Wiesz, że zdolna z Ciebie dziewczyna, ale pamiętaj,
żeby nie spocząć na laurach – wielcy czarodzieje zawsze pilnie przykładali się
do nauki. Zapewne spotkamy się jeszcze przed Twoim wyjazdem, ale gdyby nie
dopisało nam szczęście, życzymy powodzenia! I nie zapomnij pisać do nas od
czasu do czasu! Mamy nadzieję, że podoba Ci się nasz mały prezent.
Ściskamy mocno, pozdrów wszystkich,
Dziadek Harold i babcia
Maryla
Tessa uśmiechnęła się pod nosem.
Dziadek był kochany, choć miał trochę zbyt sztywne podejście do życia. Lepiej
dogadywała się z babcią i drugim dziadkiem, ale do niego nie trzeba było
wysyłać sowy z listem. Wystarczyło zadzwonić.
Raz jeszcze pogłaskała Feniksa i dała
mu przysmak dla sów, których paczkę zawsze trzymała w szufladzie biurka, na
wszelki wypadek. Przydawały się raz na jakiś czas.
Puchacz był piękny, zawsze podobał się
Tessie. Miał ładne, długie pióra i mądre oczy, niemal jak oczy człowieka. Imię
Feniks było pomysłem babci. Uważała, że jest zbyt inteligentny i wrażliwy na
jakiegoś pospolitego Piórka.
Teraz Tessa przyjrzała się tajemniczemu
pudełku. Było kostką o boku nie dłuższym niż sześć cali. Obróciła je w
dłoniach. Z jednej strony miało pięć maleńkich otworów. Potrząsnęła nim lekko,
a ono, jak gdyby w odpowiedzi, zadrżało nieco mocniej. Otworzyła je delikatnie,
podstawiając dłoń, na wypadek gdyby miało z niego wyjść coś żywego. Stworzenie
znajdujące się wewnątrz nie zeszło jednak na jej rękę. Na moment pudełko zastygło
w bezruchu, a chwilę potem niewielka ropucha rozpłaszczyła się na blacie
biurka.
- Och! – wyrwało się
Tessie.
Zwierzątko było zielone, pokryte
ciemnymi plamkami i miało wyjątkowo zawadiacki wyraz pyszczka. Tessie nowy
przyjaciel od razu przypadł do gustu. Złapała go pewnym ruchem i przytrzymała w
dłoniach, kiedy próbował skoczyć na łóżko.
- Nie tak prędko, kolego! Teraz
będziesz musiał się nauczyć nie skakać byle gdzie. Wytresuję cię, sam
zobaczysz. Będziesz siedział grzecznie na swoim miejscu i hopsał do mnie na
zawołanie. – Uśmiechnęła się i pogładziła go po chropowatym
grzbiecie. – Tylko muszę wymyślić jakieś dobre imię dla ciebie.
Najlepiej takie, żeby inne ropuchy się z ciebie nie śmiały. Żaden tam Skoczek
ani Udko. Muszą czuć respekt, wiesz? W końcu będziesz ropuchą potężnej
czarownicy!
Tessa rozglądała się po pokoju, aż jej
wzrok padł na leżącą na łóżku książkę, którą niedawno polecił jej tata;
historię Dicka Sanda, piętnastoletniego kapitana.
- Co powiesz na imię
Kapitan? – uśmiechnęła się do swojego nowego przyjaciela, a on
zarechotał z aprobatą. – Już cię lubię, wiesz? A za trzy miesiące,
Kapitanie, pojedziemy razem do Hogwartu. Zobaczysz, będzie genialnie!
O jaa... Dotarło do.mnie jak dawno nie czytałam czegoś naprawdę dobrego. I nie chodzi mi o treść, ale po prostu i dobrze sformułowane zdania. Zupełnie inaczej się to czyta, ponieważ jest najzupełniej w świecie DOBRZE napisane. Szeczrze powiedziawszy to nawet bardziej mnie zadowala niż (znów) Harry Potter w Twoim wykonaniu! XD Piszesz książkę? Dobrze to zrozumiałam? O.o Chcę ją mieć! ;)
OdpowiedzUsuńHejhejhej! To ile McGonagall ma lat? No poważnie! XD Hahaha, raany... Tessa,jest taka dziecinna czy to po prostu jest jej charakter? Irytuje mnie. Tak się... puszy, haha. XD Nie, ja bym z nią nie wytrzymała. Ale z jej bratem już zdecydowanie prędzej. ^^ Ja mam słabość do blondynów. /zadużoRoggiegozadużoRoggiego/
Ja też chcę do Hogwartu!! :C Ale nie przyszedł do mnie list. Byłam rozczarowana. XDDD
Chcę następny! Albo po prostu cokolwiek tak dobrze napisanego przez Ciebie, co by się miło czytało! ;)
Hej! Dobrze Cię znowu widzieć :D Pięknie dziękuję za miłe słowa, padam do stópek @-@ Na razie piszę powieść - jeśli kiedykolwiek ją skończę (a to byłby niezły wyczyn, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe osiągnięcia na tym polu xD) i uznam, że da się ją ścierpieć, pomyślę o wydaniu. A wtedy jak najbardziej egzemplarz z długaśną dedykacją może być Twój ;D
UsuńOch, och, jak ja Cię uwielbiam! Owszem, tak, Tessa dopiero skończyła jedenaście lat, więc jest dziecinna, a że swoją drogą dojrzałość nie jest jej mocną stroną - masz absolutną rację. To cudowne, że kogoś denerwuje, bo tak właśnie powinno być. Myślałam już, że to mi się nigdy nie uda ;_; Puszy się, to bardzo dobre określenie.
Roggiego nigdy za dużo - zapamiętać! :D
A McGonagall według Wikii ma (w tym momencie fabuły) 57 lat, o ile dobrze policzyłam.
I też bardziej lubię Alfa niż Tessę. <3
Witam serdecznie, pozdrawiam ciepło @___@
OdpowiedzUsuńNie pamiętam kiedy ostatnio pisałam komentarze, rozumisz panie, wiec wierszyka, dramatu ani traktatu filozoficznego tu nie będzie na sto pro, ale będzie miłość i uwielbienie, więc chill, jeszcze wrócę do wprawy @_@ <3 (jestem uzależniona od tych twarzy @-@).
Tessa jest super ziomkiem chociaż zły los (a raczej Ziemniak >:C) pokarał ją straszną ropuchą :C ale jej to chyba nie przeszkadza, więc w sumie czemu miałoby przeszkadzać mi (poza tym że jak byłam mała kuzyn rzucał mi ropuchy na twarz DDD::::)
Bardzo bardzo podoba mi się to jak tam na początku są sobie fragmenty "Piętnastoletniego kapitana" wrzucone, bardzo super sprawa, podoba mi się to bardzo bardzo (przepraszam za powtórzenia, ale osiągnęłam frajerski lvl ograniczenia słownego :/).
Kot Alergen to super sprawa, zupełnie jak pies Pierdoła albo Dupiec (chociaż mimo wszystko jednak troche lepiej niż Dupiec XDD). Podoba mi sie też czcionka, którą dałaś w tym liście (na telefonie tego nie widziałam ale teraz to szacunek, wiesz kucowski znak jakości i te sprawy XD)
Czekam aż sie bardziej akcja rozwinie, bo to musi być super sprawa taki Hogwart z perspektywy Ziemniaka <3
Już zapomniałam jak bardzo lubię twój szablon tutaj. Powrót do młodości <3
Standardowo wiaderko weny zostawiam, tobie bardziej sie przyda XD
Ojeny ale dawno nie pisałam komentarzy... Nie pamiętam jak to się robi XD
OdpowiedzUsuńNo to, w ogóle, ten. Harry Potter to niezbyt moja bajka. Niestety, najpierw obejrzałam film i do książki już nigdy się nie mogłam przekonać. Mimo tego jak miała to 10 lat to bardzo chciałam być czarodziejką i w moje 11 urodziny baaaaardzo płakałam XD
Dobra, teraz o opowiadaniu. Jaaa no kurde odzwyczaiłam się nawet od czytania blogów. Jeszcze jestem w szoku. Pod względem technicznym jest jak zwykle bardzobardzo dobre, ale ze to HP to niezbyt umiem się wkręcic i jakoś szczególnie podjarać :C Tessa (ciągle czytam Tesla...) jest taka zwykła póki co ale pewnie się rozkręci z czasem. No i nie wiem czemu ryba mówi że los ją ropuchą pokarał. Całkiem spoko sprawa.
No i kot Alergen <3 Lepszego imienia nie ma, NIE MA!
Pozdrawiam czule i serdecznie, moc uścisków, bukiet róż i buziaków milion od Marii do Ziemniaczyska dobrego zioma!!!