czwartek, 9 czerwca 2016

Tessa Riot i Klub Pojedynków: rozdział pierwszy

A to niespodzianka! Półtora roku minęło tak szybko, że nawet nie wiedziałam, jak bardzo w tyle jestem z życiem, dopóki tu dziś nie weszłam. Wydaje się, że ledwie wczoraj coś tu wstawiałam. Tyle tylko że jednak nie. Przepraszam więc zgodnie z tradycją i już czuję się, jakbym nigdy stąd nie wychodziła. A że nadeszła sesja, oczywiście nagle piszę więcej i chętniej. Jeśli to kogoś interesuje, zaczęłam niedawno pracę nad trochę większą powieścią, czymś z gatunku fantasy. W kwestii opowiadań, które mogłyby się nadawać do publikacji - pustka w głowie. Ale postanowiłam nie dać tak do końca umrzeć temu blogowi, bo szczerze go kocham i włożyłam w niego mnóstwo pracy (przy okazji, polecam uzupełnioną playlistę, zwłaszcza do opowiadania "1963", to jedne z moich ukochanych piosenek i cudownie budują klimat). Wracając jednak do tego magicznego objawienia: tak, to będzie "Harry Potter". Z góry tylko uprzedzam, że to fanowska fikcja w moim stylu, nie będzie rozterek miłosnych, naginania kanonu czy parowania niesparowanych postaci (a póki co - w ogóle parowania kogokolwiek). Będzie za to długo i z detalami, będzie multum nawiązań, będzie kilku własnych bohaterów, ale postaram się, by absolutnie wszystkie wydarzenia pasowały do fabuły jak brakujące kawałki układanki. Będzie tak bardzo kanonicznie i równolegle do pomysłów Rowling, jak tylko potrafię. Zainteresowanych zapraszam! Dajcie znać, czy wrzucać kolejne rozdziały!
☮-☮-☮


I
ROZWIANE WĄTPLIWOŚCI


Gdy już życzenia zostały złożone, świeczki na cytrynowym torcie zdmuchnięte, a prezenty odpakowane, gdy brzuchy napełnili ciastem, skończyli wreszcie rozmawiać i zrobili parę wspólnych zdjęć do rodzinnego albumu, przyjęcie urodzinowe Tessy dobiegło końca. Dziadek Albert ostatni raz uściskał solenizantkę, pożegnał się przelotnie z synem i jego żoną, wymienił męski uścisk dłoni z wnukiem i wsiadł do swojego czerwonego forda. Zza opuszczonej szyby rzucił jeszcze, że niedługo zadzwoni i odjechał, obserwując w lusterku wstecznym machającą do niego sprzed domu rodzinę.
Tessa chciała pomóc rodzicom w uprzątnięciu salonu i kuchni, ale tata odesłał ją do pokoju.
- Przecież nie będziesz zmywała w swoje własne urodziny – powiedział jej, uśmiechnięty, zbierając ze stołu brudne talerzyki. – Poza tym, nie ma tego wiele. Odpocznij sobie lepiej, obejrzyj sobie coś albo poczytaj. Skończyłaś już Piętnastoletniego kapitana?
Nie skończyła, więc poszła na górę, do swojej sypialni, gdzie położyła się na łóżku i sięgnęła po książkę. Jej myśli wcale jednak nie krążyły wokół fabuły powieści. Patrzyła na kolejne litery układające się w słowa i zdania, przewracała kartki, ale nie mogła skupić się na statkach, falach morskich i marynarzach. Po jakimś czasie spojrzała na zegarek. Dziś miały się ostatecznie rozwiać wszystkie wątpliwości, które od lat nie dawały jej spokoju. Martwiło ją, że dochodziła już druga, a nie wydarzyło się jeszcze nic. Kawałek żelaza, ukryty pod busolą, dobrze spełniał swe złowrogie zadanie, odczytała i natychmiast zapomniała Tessa.  Zdołał zmienić kierunek, w jakim płynął dotychczas statek, który biegł teraz nie na wschód, lecz na południowy wschód, nieomal wprost ku południowemu biegunowi. Przewróciła kartkę. Nowy, jedenasty już rozdział, Huragan.
Z zewnątrz dał się nagle słyszeć głośny skrzek. Tessa gwałtownym ruchem odrzuciła książkę na bok. W jednej chwili wypadła na korytarz i popędziła w dół schodami, by następnie przebiec przez niewielki hall.
- Czekaj! – wrzasnęła, z impetem wpadając do kuchni.
Jej mama mocowała się właśnie z zamkiem u drewnianej ramy.  Nim zdążyła zareagować na słowa córki, Tessa już niecierpliwie odtrącała jej rękę, by samodzielnie otworzyć okno.
Do pomieszczenia wleciała niewielka, brązowa sowa z grubą, pergaminową kopertą przywiązaną do lewej nóżki. Usadowiła się z godnością na pojemniku na chleb i czekała, pohukując dostojnie, aż przesyłka zostanie od niej odebrana. Tessa drżącymi palcami odwiązała list i wydała z siebie serię zduszonych pisków, nie przejmując się dłużej sową, która rozglądała się teraz obojętnie po pokoju.
Pani Riot ze wzruszeniem spojrzała na swoją ukochaną córkę, która nie wiadomo kiedy wyrosła i skończyła jedenaście lat, a teraz właśnie otwierała tę tak znajomo wyglądającą kopertę z adresem wypisanym szmaragdowozielonym atramentem.
 Szanowna Panno Riot, mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart – odczytała Tessa głosem pełnym ekscytacji, co zabawnie kontrastowało z suchą, formalną treścią wiadomości. – Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się pierwszego września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż trzydziestego pierwszego lipca. Z wyrazami szacunku, Minerwa McGonagall, zastępca dyrektora… Czy kiedy ty byłaś w Hogwarcie, ta McGonagall już tam pracowała? – zapytała, odrywając na chwilę wzrok od pergaminu i spoglądając na mamę.
- O tak, kiedy przyszłam do szkoły, uczyła już od około dziesięciu lat. Transmutacji. – odpowiedziała pani Riot, z melancholią uśmiechając się na wspomnienie czasów szkolnych. – Potem została zastępcą Dumbledore’a. Zamiast profesora Burnessa, po jego odejściu na emeryturę – dodała po chwili. Dostrzegła w oczach córki błysk fascynacji, który tak dobrze znała.
Tessę zawsze niezmiernie interesował Hogwart i wszystko, co z nim związane. Od dziecka wypytywała ciągle o różne szczegóły z życia szkoły i nie mogła się doczekać, aż wreszcie zobaczy to wszystko na własne oczy.
- Musi być chyba strasznie stara – orzekła Tessa, podliczając w głowie, jak wiekową osobą jest Minerwa McGonagall.
- Może i stara, ale nikt lepiej od niej nie potrafi utrzymać dyscypliny. Dobrze, że jeszcze uczy, przyda ci się trochę twardej ręki. – Pani Riot uśmiechnęła się do córki i odgarnęła z czoła parę kasztanowych pasm, które wymknęły się spod materiałowej opaski.
Celia Riot była śliczną kobietą. Choć właśnie przekroczyła wiek trzydziestu lat, w ogóle na tyle nie wyglądała. Miała słodką, opaloną wiatrem twarz o dużych, orzechowych oczach, które często się śmiały. Mały, zadarty nosek, jaki odziedziczyła po niej córka, nadawał jej wyglądu osoby młodszej, niż była w rzeczywistości. Teraz, kiedy stała tak, zamyślona, bardzo podobała się Tessie. Dziewczynka liczyła na to, że z wiekiem bardziej upodobni się do mamy. Zwłaszcza, że póki co nie przypominała jej prawie w ogóle. Jej włosy miały dużo jaśniejszy odcień, zbliżony do blond, choć wciąż jednak rudy; oczy miała szare, podobnie jak chyba cała rodzina ze strony taty. Alfred, młodszy syn państwa Riot, także miał wielkie ślepia koloru burzowej chmury i Tessie bardzo było szkoda, kiedy myślała sobie, że śliczne oczy jej mamy mogą być ostatnimi takimi oczyma.
Trzymając wciąż w drugiej ręce pozostałą zawartość koperty, Tessa już któryś z kolei raz odczytywała notkę Minerwy McGonagall, by upewnić się, że nie umknęła jej żadna arcyważna informacja. Nawet nie dostrzegła zbliżającego się coraz bardziej niebezpieczeństwa. Poczuła tylko nagle lekkie szarpnięcie za dłoń i nim zdążyła zareagować, gruby, czarny kocur porwał z jej rąk pergamin. Z wielką jak na tak spasione cielsko zręcznością skoczył na blat, wymijając po drodze kubki i talerze odsyłane właśnie przez Celię do jednej z kuchennych szafek. Tessa rzuciła się w pogoń za kotem, który zdążył już uciec do salonu i zaszyć gdzieś z resztą listu. Wprowadziło ją to w stan lekkiej histerii.
- Tato, gdzie jest Alergen?! – jęknęła, zrozpaczona, zaglądając za kanapę.
Kirk Riot odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad czytanej właśnie gazety:
- Nie wiem, kochanie, ale dosłownie przed sekundą gdzieś tu był. Sprawdź może w kuchni.
Pan Riot był wyjątkowo roztrzepanym człowiekiem, zwłaszcza gdy pogrążał się w lekturze wiadomości. Jego, zatroskaną wtedy, twarz zdobiły okulary o bardzo silnych, prostokątnych szkłach, za którymi kryły się inteligentne, szare oczy. Choć sprawiał wrażenie chuderlawego, był zapalonym koszykarzem i w wolnym czasie dużo grał ze znajomymi jeszcze ze szkoły. Często ćwiczył też rzuty z żoną i dziećmi. Kirk Riot nie pochodził, w przeciwieństwie do małżonki,  z rodziny czarodziejów i sam także nie miał magicznych zdolności. Nie czuł się przez to jednak gorszy od żony. Znał się zupełnie innych czarach - komputery, roboty, rozmaite gadżety, mówiące lalki… Jak nikt inny orientował się w mugolskich nowinkach technologicznych. Tessa i Alfred uwielbiali swoją rodzinę za tę różnorodność, choć, mimo to, obojgu im ulżyło nieco, gdy ujawniły się ich magiczne zdolności – zwłaszcza Tessie, która aż do momentu otrzymania listu obawiała się, że jej umiejętności mogą okazać się niewystarczające i nie zostanie przyjęta do Hogwartu, o którym tyle słyszała od swojej mamy. Dziś jednak spełniło się jej największe marzenie i wreszcie zyskała pewność, że naprawdę jest czarownicą i pojedzie nauczyć się tych wszystkich cudowności, które potrafiła jej mama. Że też Alergen musiał porwać ten list! Akurat dziś!, myślała. Jeden, jedyny raz zachciało mu się ruszyć ten gruby koci zadek i zrobił właśnie coś tak złośliwego! Tessa miała wielką ochotę przetrzepać mu to czarne futerko.
Znalazła go w końcu pod jednym z foteli, leżącego spokojnie pośród resztek jej listy niezbędnego wyposarzenia, której jeszcze nie zdążyła nawet przeczytać. Doprowadziło ją to do szewskiej pasji. Nakrzyczała kolejno na kota, tatę, starającego się załagodzić sytuację, i zwabionego odgłosami kłótni Alfreda, po czym zamknęła się w swoim pokoju. Próbowała wrócić do czytanej wcześniej książki, ale wciąż czuła się rozżalona i zła, więc nie potrafiła dobrze wciągnąć się w historię młodego chłopca, zmuszonego przez los do samodzielnego pokierowania statkiem, którą polecił jej tata.
W tym czasie Celia zdążyła już jednym machnięciem długiej, cienkiej różdżki przywrócić pergamin do pierwotnego wyglądu, a także odesłać do szkoły sowę z zawiadomieniem o otrzymaniu listu. Zamieniła parę słów z mężem i ruszyła na górę, by udobruchać starsze ze swych dzieci, które jednak czasem zachowywało się znacznie mniej dojrzale niż młodsze. Zapukała delikatnie do drzwi, ale odpowiedziała jej cisza, choć kobieta doskonale wyczuwała panującą tu atmosferę dąsów Tessy.
Alohomora! – Na powrót wsunąwszy różdżkę do tylnej kieszeni spodni, Celia nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia.
Tessa leżała na łóżku, z nosem w książce. Spojrzała na mamę groźnie, jak gdyby obarczała ją winą za wybryk Alergena.
- Co? – burknęła, odgarniając sprzed oczu jasne loki.
- W zasadzie nic. Zastanawiam się tylko, czy nie miałabyś ochoty na małe zakupy – Celia powachlowała się demonstracyjnie kawałkiem pergaminu, na widok którego w oczach Tessy pojawiły się ogniki radości.
Kąciki jej ust gwałtownie uniosły się ku górze.
- Jasne! – Zerwała się na równe nogi. – Czekaj tu! – zakrzyknęła nieco apodyktycznie i popędziła przebrać buty. Po chwili wróciła na górę w niechlujnie zawiązanych tenisówkach, zakładając w pośpiechu zapinany na guziki sweterek. – Już! – sapnęła, wyraźnie z siebie zadowolona i chwyciła mamę za ramię. – Możemy lecieć!
Celia westchnęła cicho, wyobrażając sobie wszystkie skargi, które z pewnością miały zacząć nadchodzić, kiedy jej córka uda się do Hogwartu. Przywołała zaklęciem swoją torebkę, a następnie skupiła się mocno na obranym celu i okręciła razem z Tessą w miejscu, by zniknąć z głośnym trzaskiem z małego domku przy Delamere Road na obrzeżach Northampton.


Gdy wczesnym wieczorem na powrót zmaterializowały się w niewielkim, wyłożonym jasną boazerią hallu, obie wręcz uginały się pod ciężarem opasłych ksiąg, cynowego kociołka pełnego różnorakich ingrediencji niezbędnych do warzenia eliksirów, teleskopu, pakunków z czarnymi szatami, rękawicami ze smoczej skóry, szklanymi fiolkami i zdecydowanie nielekkiej mosiężnej wagi. Najważniejszy zakup Tessa w zaufaniu powierzyła mamie, by schowała go w swojej przepastnej czarnej torebce. Kilkukrotnie prosiła potem o sprawdzenie, czy jej nowiutka, pierwsza w życiu prawdziwa różdżka na pewno wciąż spoczywa bezpiecznie na miejscu.
- Jesteśmy – sapnęła Celia, odłożywszy stertę szkolnych podręczników na szafkę stojącą przy drzwiach. – Doprawdy, Kirk, zazdroszczę ci, że nie musisz się mordować z tą wyprawką. Sama waga to chyba z dwadzieścia funtów masy.
- Daj, pomogę ci. – Mężczyzna przejął torbę z wagą od żony, przy okazji całując ją przelotnie w policzek. – Udało wam się wszystko dostać?
- Bez większego problemu. – Celia uśmiechnęła się ciepło. – Z wyjątkiem miedzianej wagi, więc kupiłyśmy mosiężną, ale chyba nie zrobi im to różnicy. W sklepie z szatami była ciut dłuższa kolejka...
- Ale i tak było super! – Tessa weszła jej w słowo, sięgając do kociołka, który zdążyła odstawić i wyjęła z niego garść wyjątkowo długich kłów węża. – I byłyśmy na lodach, miałam aż trzy gałki, najlepsze były orzechowe! Patrz, tato, co mam! Ciekawe, co będziemy z tego robić? Och! – przypomniała sobie nagle. – Musicie z Alfem zobaczyć coś bajecznego! Mamo, daj mi… no, wiesz, co! – powiedziała konspiracyjnym tonem. – Alf, chodź na chwilę, pokażę ci coś świetnego!
Chudy chłopiec o długich, bardzo jasnych włosach stanął na górze schodów, zerkając zza balustrady.
- Magiczne? – zapytał, wpatrując się w wąskie pudełko, które mama podała właśnie jego siostrze.
- Pewnie.
Zszedł na dół, zafascynowany.
- Wybrała mnie – oświadczyła dziewczynka z dumą w glosie, spoglądając kolejno na brata i tatę. – Trzynaście cali, włókno ze smoczego serca, zupełnie prawdziwego! Podobno wolą czarodziejów o wielkiej mocy, no i najszybciej się uczą!
- No, no! Gratulacje. – Kirk z powagą uścisnął dłoń córki.
Tessa wyglądała, jak gdyby z radości miała za chwilę unieść się w powietrze. Alfred aż jęknął z nadmiaru emocji. Był zachwycony piękną drewnianą różdżką, choć jednocześnie trochę zazdrościł siostrze, że już może ją mieć. Przede wszystkim jednak rozpierał go pewien wyjątkowy rodzaj dumy, być może typowy dla chudych ośmioletnich czarodziejskich młodszych braci. Dumy z tego, że w ta nowiutka różdżka zawierająca kawałek prawdziwego smoczego serca należy do jego siostry. Z całą pewnością czymś takim nie mógłby się pochwalić żaden z jego szkolnych kolegów.
- Z czego jest zrobiona? – zapytał Kirk, badając przedmiot z bliska, uważnie wpatrując się weń zza swoich okularów o grubych szkłach.
Tessa rzuciła mamie spojrzenie pełne paniki. Pan Ollivander mówił o tylu różnych sprawach, no i próbowała przecież jeszcze paru innych różdżek. Zaraz po wyjściu ze sklepu z pewnością pamiętała nazwę drewna. A co jeśli mi się nie przypomni, dopadła ją straszna myśl. Musiałabym tam wrócić i zapytać. Chyba spaliłabym się ze wstydu.
- Jodła – odpowiedziała Celia, co jej córka przywitała z prawdziwą ulgą. – Słyszałam kiedyś, że są świetne do transmutacji i nawet sama profesor McGonagall taką ma. – Mrugnęła do Tessy. – Co oczywiście nie znaczy, że opanuje za ciebie materiał. A teraz pozbieraj te rzeczy i zanieś do siebie, kochanie. Nie chciałabym, żeby Alergen porozsypywał po całym domu kolce jeżozwierza czy inne rogate ślimaki.


Resztę wieczoru Tessa spędziła razem z Alfredem w swoim pokoju, pokazując mu po kolei wszystko, co kupiły tego dnia z mamą na ulicy Pokątnej i czytając na głos fragmenty szkolnych podręczników. Zaczęła naturalnie od Wprowadzenia do transmutacji (dla początkujących), ale szybko przekonała się, że posiadanie jodłowej różdżki nie oznacza automatycznie zrozumienia tajników przedmiotu.  Z lektury wprowadzenia i pierwszego rozdziału dowiedzieli się, że transmutacja to jedna z najbardziej złożonych dziedzin magii, polegająca na przeobrażaniu przedmiotów lub stworzeń w inne przedmioty lub stworzenia. Że zawsze należy się skupiać przy transmutowaniu czegoś w coś innego, by zaklęcie zadziałało poprawnie, bo każde przejęzyczenie lub źle zaakcentowane słowo może zmienić jego znaczenie. W dodatku przemienić można nie każdy przedmiot, choć autor nie wymienił, czego w zasadzie zaczarować się nie da.
- Założę się, że na koniec okaże się, że można zmienić kapelusz w tchórzofretkę, ale już na przykład starą skarpetę w Snickersa niekoniecznie – burknęła Tessa.
- Nie wiem, ale to wszystko wygląda na bardzo skomplikowane. – Alfred wyglądał, jak gdyby wcale go to nie martwiło. Wręcz przeciwnie, z rosnącym podekscytowaniem przerzucał kolejne strony, a kiedy natrafił na ilustrację przedstawiającą szklaną butelkę będącą w połowie jakimś egzotycznym ptakiem, aż kwiknął z wrażenia.
- Przywiozę ci taką, jak chcesz – zaśmiała się Tessa. – Z moją jodłą i smoczym sercem to pewnie będzie bułka z masłem.
Alfred wywrócił oczami i sięgnął po następną książkę. Rok z yeti. On i Tessa leżeli obok siebie na podłodze. Tuż przy jego łokciu, w wielkim drewnianym kufrze spoczywały, poukładane równo, wszystkie rzeczy, których Tessa miała potrzebować w Hogwarcie. Kufer tata zniósł dla niej ze strychu. Cały pokryty był grubą warstwą kurzu, a w środku wciąż jeszcze, po tylu latach, walały się jakieś niepotrzebne i zapomniane pogniecione kartki zapisane kształtnym pismem siedemnastoletniej Celii. Notatki, z których Tessa niewiele rozumiała, formułki nieznanych zaklęć i fragment listu do dziadków, którego mama musiała z jakiegoś powodu nie wysłać.
Teraz jednak kufer został wyszorowany, opróżniony ze śmieci i napełniony z zapałem wyprawką szkolną przyszłej uczennicy pierwszego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.  Zostały trzy miesiące oczekiwania. Póki co, nawet podręcznik o wyjątkowo nudnym tytule Teoria Magii, wydawał się Tessie najciekawszy na świecie.


Następnego ranka ze snu wyrwało ją natarczywe pukanie w szybę. Trąc oczy, zwlekła się z łózka i otworzyła okno, wpuszczając do środka powiew chłodnego wiatru i wielkiego puchacza o ciemnobrązowym upierzeniu. Uśmiechnęła się na jego widok.
- Cześć, Feniks, co tam masz? – Pogłaskała sowę palcem po szerokim dziobie i odwiązała od jego nogi nieforemną paczuszkę, która niepokojąco drżała, jak gdyby siedziało w niej coś żywego. Rozerwała ładny, ozdobny papier. Wewnątrz znajdowało się niewielkie, ruszające się delikatnie pudełko i krótki list. Poznała schludne pismo dziadka Harolda.

Nasza kochana Tereso!

Oboje z babcią życzymy Ci wszystkiego najlepszego z okazji Twoich jedenastych urodzin! I, oczywiście, gratulujemy Ci z całego serca przyjęcia do Hogwartu! Jesteśmy z Ciebie dumni i mamy nadzieję, że szybko odnajdziesz się w nowej szkole (i że nie będziesz sprawiała zbyt wielu problemów), a różdżka będzie świetnie Ci służyć. Wiesz, że zdolna z Ciebie dziewczyna, ale pamiętaj, żeby nie spocząć na laurach – wielcy czarodzieje zawsze pilnie przykładali się do nauki. Zapewne spotkamy się jeszcze przed Twoim wyjazdem, ale gdyby nie dopisało nam szczęście, życzymy powodzenia! I nie zapomnij pisać do nas od czasu do czasu! Mamy nadzieję, że podoba Ci się nasz mały prezent.

Ściskamy mocno, pozdrów wszystkich,
Dziadek Harold i babcia Maryla

Tessa uśmiechnęła się pod nosem. Dziadek był kochany, choć miał trochę zbyt sztywne podejście do życia. Lepiej dogadywała się z babcią i drugim dziadkiem, ale do niego nie trzeba było wysyłać sowy z listem. Wystarczyło zadzwonić.
Raz jeszcze pogłaskała Feniksa i dała mu przysmak dla sów, których paczkę zawsze trzymała w szufladzie biurka, na wszelki wypadek. Przydawały się raz na jakiś czas.
Puchacz był piękny, zawsze podobał się Tessie. Miał ładne, długie pióra i mądre oczy, niemal jak oczy człowieka. Imię Feniks było pomysłem babci. Uważała, że jest zbyt inteligentny i wrażliwy na jakiegoś pospolitego Piórka.
Teraz Tessa przyjrzała się tajemniczemu pudełku. Było kostką o boku nie dłuższym niż sześć cali. Obróciła je w dłoniach. Z jednej strony miało pięć maleńkich otworów. Potrząsnęła nim lekko, a ono, jak gdyby w odpowiedzi, zadrżało nieco mocniej. Otworzyła je delikatnie, podstawiając dłoń, na wypadek gdyby miało z niego wyjść coś żywego. Stworzenie znajdujące się wewnątrz nie zeszło jednak na jej rękę. Na moment pudełko zastygło w bezruchu, a chwilę potem niewielka ropucha rozpłaszczyła się na blacie biurka.
- Och! – wyrwało się Tessie.
Zwierzątko było zielone, pokryte ciemnymi plamkami i miało wyjątkowo zawadiacki wyraz pyszczka. Tessie nowy przyjaciel od razu przypadł do gustu. Złapała go pewnym ruchem i przytrzymała w dłoniach, kiedy próbował skoczyć na łóżko.
- Nie tak prędko, kolego! Teraz będziesz musiał się nauczyć nie skakać byle gdzie. Wytresuję cię, sam zobaczysz. Będziesz siedział grzecznie na swoim miejscu i hopsał do mnie na zawołanie. – Uśmiechnęła się i pogładziła go po chropowatym grzbiecie. – Tylko muszę wymyślić jakieś dobre imię dla ciebie. Najlepiej takie, żeby inne ropuchy się z ciebie nie śmiały. Żaden tam Skoczek ani Udko. Muszą czuć respekt, wiesz? W końcu będziesz ropuchą potężnej czarownicy!
Tessa rozglądała się po pokoju, aż jej wzrok padł na leżącą na łóżku książkę, którą niedawno polecił jej tata; historię Dicka Sanda, piętnastoletniego kapitana.
- Co powiesz na imię Kapitan? – uśmiechnęła się do swojego nowego przyjaciela, a on zarechotał z aprobatą. – Już cię lubię, wiesz? A za trzy miesiące, Kapitanie, pojedziemy razem do Hogwartu. Zobaczysz, będzie genialnie!

4 komentarze:

  1. O jaa... Dotarło do.mnie jak dawno nie czytałam czegoś naprawdę dobrego. I nie chodzi mi o treść, ale po prostu i dobrze sformułowane zdania. Zupełnie inaczej się to czyta, ponieważ jest najzupełniej w świecie DOBRZE napisane. Szeczrze powiedziawszy to nawet bardziej mnie zadowala niż (znów) Harry Potter w Twoim wykonaniu! XD Piszesz książkę? Dobrze to zrozumiałam? O.o Chcę ją mieć! ;)
    Hejhejhej! To ile McGonagall ma lat? No poważnie! XD Hahaha, raany... Tessa,jest taka dziecinna czy to po prostu jest jej charakter? Irytuje mnie. Tak się... puszy, haha. XD Nie, ja bym z nią nie wytrzymała. Ale z jej bratem już zdecydowanie prędzej. ^^ Ja mam słabość do blondynów. /zadużoRoggiegozadużoRoggiego/
    Ja też chcę do Hogwartu!! :C Ale nie przyszedł do mnie list. Byłam rozczarowana. XDDD
    Chcę następny! Albo po prostu cokolwiek tak dobrze napisanego przez Ciebie, co by się miło czytało! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Dobrze Cię znowu widzieć :D Pięknie dziękuję za miłe słowa, padam do stópek @-@ Na razie piszę powieść - jeśli kiedykolwiek ją skończę (a to byłby niezły wyczyn, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe osiągnięcia na tym polu xD) i uznam, że da się ją ścierpieć, pomyślę o wydaniu. A wtedy jak najbardziej egzemplarz z długaśną dedykacją może być Twój ;D
      Och, och, jak ja Cię uwielbiam! Owszem, tak, Tessa dopiero skończyła jedenaście lat, więc jest dziecinna, a że swoją drogą dojrzałość nie jest jej mocną stroną - masz absolutną rację. To cudowne, że kogoś denerwuje, bo tak właśnie powinno być. Myślałam już, że to mi się nigdy nie uda ;_; Puszy się, to bardzo dobre określenie.
      Roggiego nigdy za dużo - zapamiętać! :D
      A McGonagall według Wikii ma (w tym momencie fabuły) 57 lat, o ile dobrze policzyłam.
      I też bardziej lubię Alfa niż Tessę. <3

      Usuń
  2. Witam serdecznie, pozdrawiam ciepło @___@
    Nie pamiętam kiedy ostatnio pisałam komentarze, rozumisz panie, wiec wierszyka, dramatu ani traktatu filozoficznego tu nie będzie na sto pro, ale będzie miłość i uwielbienie, więc chill, jeszcze wrócę do wprawy @_@ <3 (jestem uzależniona od tych twarzy @-@).
    Tessa jest super ziomkiem chociaż zły los (a raczej Ziemniak >:C) pokarał ją straszną ropuchą :C ale jej to chyba nie przeszkadza, więc w sumie czemu miałoby przeszkadzać mi (poza tym że jak byłam mała kuzyn rzucał mi ropuchy na twarz DDD::::)
    Bardzo bardzo podoba mi się to jak tam na początku są sobie fragmenty "Piętnastoletniego kapitana" wrzucone, bardzo super sprawa, podoba mi się to bardzo bardzo (przepraszam za powtórzenia, ale osiągnęłam frajerski lvl ograniczenia słownego :/).
    Kot Alergen to super sprawa, zupełnie jak pies Pierdoła albo Dupiec (chociaż mimo wszystko jednak troche lepiej niż Dupiec XDD). Podoba mi sie też czcionka, którą dałaś w tym liście (na telefonie tego nie widziałam ale teraz to szacunek, wiesz kucowski znak jakości i te sprawy XD)
    Czekam aż sie bardziej akcja rozwinie, bo to musi być super sprawa taki Hogwart z perspektywy Ziemniaka <3
    Już zapomniałam jak bardzo lubię twój szablon tutaj. Powrót do młodości <3
    Standardowo wiaderko weny zostawiam, tobie bardziej sie przyda XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojeny ale dawno nie pisałam komentarzy... Nie pamiętam jak to się robi XD
    No to, w ogóle, ten. Harry Potter to niezbyt moja bajka. Niestety, najpierw obejrzałam film i do książki już nigdy się nie mogłam przekonać. Mimo tego jak miała to 10 lat to bardzo chciałam być czarodziejką i w moje 11 urodziny baaaaardzo płakałam XD
    Dobra, teraz o opowiadaniu. Jaaa no kurde odzwyczaiłam się nawet od czytania blogów. Jeszcze jestem w szoku. Pod względem technicznym jest jak zwykle bardzobardzo dobre, ale ze to HP to niezbyt umiem się wkręcic i jakoś szczególnie podjarać :C Tessa (ciągle czytam Tesla...) jest taka zwykła póki co ale pewnie się rozkręci z czasem. No i nie wiem czemu ryba mówi że los ją ropuchą pokarał. Całkiem spoko sprawa.
    No i kot Alergen <3 Lepszego imienia nie ma, NIE MA!
    Pozdrawiam czule i serdecznie, moc uścisków, bukiet róż i buziaków milion od Marii do Ziemniaczyska dobrego zioma!!!

    OdpowiedzUsuń