wtorek, 12 lipca 2016

Tessa Riot i Klub Pojedynków: rozdział drugi



Czy to ptak? Czy to samolot?! Nie, to drugi rozdział mojego fan-opowiadania z uniwersum "Harry'ego Pottera"! Akcja ciągle jeszcze rozwija się powoli, bo tak właśnie mi się podoba, ale dziś do akcji wkraczają znani Wam bohaterowie i znane Wam miejsca i wszystko zaczyna się wreszcie składać w jakąś logiczną, magiczną całość. Życzę Wam więc, żeby czytanie tego rozdziału było choć w połowie tak przyjemne, jak jego pisanie. :3
☮-☮-☮

II
PODRÓŻ W WYCZEKIWANE

- I pamiętaj, że masz być grzeczna, kochanie! – krzyczała Celia Riot, nie zważając na trącających ją co rusz rodziców, uczniów i pracowników stacji. – I koniecznie pisz do nas! – Pomachała córce na pożegnanie i posłała jej całusa, na co Tessa wywróciła oczami, skinęła krótko głową i zniknęła we wnętrzu pociągu.
Dziesięć minut później pani Riot z powrotem przeszła przez barierkę oddzielającą magiczny peron numer dziewięć i trzy czwarte od reszty londyńskiego dworca King’s Cross, ocierając łzy, które dziwnym trafem napłynęły jej do oczu. Po drodze nieomal zderzyła się ze spieszącym w przeciwną stronę wysokim, chudym mężczyzną o rudych włosach. Przez ściśnięte gardło ledwie udało jej się wybąkać „przepraszam”, ale on i tak zdążył już oddalić się szybkim krokiem. Przy wyjściu czekał już na Celię mąż. Jego wilgotne policzki mówiły wiele o wzruszeniu, jakie i jego ogarnęło, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zobaczy swojej ukochanej córki aż do Bożego Narodzenia. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że Tessa będzie uczęszczała do szkoły z internatem, ale przecież nie mógł – i nie chciał – zabronić jej rozwijania czarodziejskich zdolności. Cieszył się jednak z tego, że w oczach swych dzieci wcale nie był gorszy od ich matki i że w wolnych chwilach oboje lubili pograć z nim w gry na konsoli, pojeździć na rolkach, wybrać się na ryby czy do kina, czego pewnie nie doświadczyliby, wychowując się we w pełni czarodziejskiej rodzinie.
Państwo Riot opuścili stację kolejową, by udać się z powrotem do domu, gdzie czekał już na nich Alfred, pełen żalu, że jego dopiero za trzy lata rodzice odprowadzą na pociąg do szkoły, o której słyszał tyle niesamowitych opowieści.

Ekspres Londyn-Hogwart mknął swym zwyczajnym szlakiem, mijając zielone doliny, porośnięte trawą górskie zbocza, łyse po żniwach pola, rzeczki, strumienie i jeziora. Tessa przeciskała się wąskim pociągowym korytarzem, ciągnąc za sobą ciężki, drewniany kufer pełen wszelkiego rodzaju magicznego ekwipunku. Na jej ramieniu siedział grzecznie zielony Kapitan, od czasu do czasu rechocząc coś z ekscytacją. Zaglądała do kolejnych przedziałów z nadzieją, że w którymś znajdzie wolne miejsce, jednak póki co nie dopisało jej szczęście. Właśnie przechodziła obok jednego zajętego przez wyjątkowo rozgadaną grupkę uczniów, kiedy wypadła z niego dziewczynka jej wzrostu, o płomiennorudych włosach sięgających łopatek, otrzepując się z fioletowego pyłu, którym była obsypana od stóp do głów. Tam, gdzie przypadkiem wtarła go w ubranie, zaczynał szybko przeobrażać się w rosnące z każdą chwilą pędy. Po chwili Tessa mogła dostrzec na bluzce i spodniach dziewczyny kilkanaście maleńkich pąków kwiatowych.
- Jesteście wstrętni! – pisnęła  nieznajoma i zatrzasnęła drzwi przedziału, po czym odwróciła się gwałtownie i wpadła wprost na Tessę. – Przepraszam – burknęła, ale zreflektowała się zaraz, kiedy dostrzegła zmęczenie na twarzy nowej koleżanki. – Daj, pomogę ci z tym. – Złapała kufer Tessy z drugiej strony i wspólnymi siłami wniosły go do kolejnego przedziału.
- Te miejsca są wolne? – zapytała Tessa, spoglądając na siedzącą tu trójkę pasażerów.
- Oczywiście, proszę bardzo – odpowiedział nieco pompatycznym tonem chłopiec siedzący najbliżej drzwi. Miał na nosie ogromne okulary w grubych oprawkach, które nadawały mu wygląd inteligenta, a coś w jego twarzy i postawie zdawało się mówić, że jest przy tym typem osoby, która woli popisywać się wiedzą, niż zachowywać ją dla siebie. – Nazywam się Ben Pattock, a wy?
- Ja w zasadzie… - mruknęła dziewczynka o rudych włosach, wskazując nieśmiało na drzwi. – Chociaż, w sumie… Jestem Ginny Weasley – przedstawiła się, po czym dyskretnie otrzepała rękaw bluzki z listków, którymi się pokrył.
Siedzący przy oknie chudy chłopiec o mysich włosach wlepił w nią zafascynowany wzrok. Ginny i Tessa usiadły na wolnych miejscach.
- Weasley! – Zdziwił się wyraźnie Ben. – Masz może starszego brata, Williama? Kendall opowiadał mi o swoim znajomym ze szkoły, który tak się nazywał. Kendall to mój brat – dodał po chwili. – Pracuje teraz w ministerstwie, w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof. Komitet Łagodzenia Mugoli.
- Mam sześciu starszych braci. – Ginny skrzywiła się i rzuciła pełne złości spojrzenie na ścianę przedziału, zza której dobiegł właśnie głośny śmiech. Tarmosiła przy tym bezmyślnie jeden z fioletowych kwiatów, który oplótł jej prawe ramię. – Najstarszy nazywa się Bill. Pracuje dla Gringotta.
- Kto to Gringott? – zapytał siedzący przy oknie chłopiec, wyraźnie zainteresowany wszystkim, co miało związek z czarodziejskim światem. Tessa domyśliła się, że pochodzi z niemagicznej rodziny.
- To bank – odpowiedział Ben, choć pytanie nie było skierowane do niego. – Prowadzą go gobliny. Mój tata twierdzi, że są strasznie skąpe i w ogóle nie powinno im się powierzać żadnych pieniędzy ani kosztowności, bo nie cierpią czarodziejów. Uważają, że od zawsze ich okradali, a sami wykorzystają każdą okazję, żeby przywłaszczyć sobie coś cennego tylko dlatego, że setki lat temu miał to w posiadaniu inny goblin – prychnął.
Chłopiec o mysich włosach westchnął z podziwem, choć tym, co tak go oczarowało nie były zapewne te wredne stworzenia, a niewiarygodne cudowności świata, który dopiero odkrywał.
- Twoi rodzice są mugolami? – zapytała go Tessa, kiedy Ben zakończył swój wywód.
- Kim?
- No, wiesz, nie potrafią czarować.
- Yhm, tak. Tata jest mleczarzem. W ogóle nie miałem pojęcia o istnieniu magii zanim nie dostałem listu. A ty?
- U mnie jest śmiesznie, mama jest czarownicą, a tata mugolem. On jest bankierem, a ona uzdrowicielką. Wiesz, lekarką. – Uśmiechnęła się.
Ben spojrzał na nią z ciekawością.
- Nie przeszkadza im to? To znaczy, rozumiesz, że są… że się różnią?
- Nie, jakoś nie bardzo. – Wzruszyła ramionami. – Dogadują się raczej dobrze. Wciąż uczą się od siebie nowych rzeczy, może to dlatego. A ja wiem dzięki temu mnóstwo i o czarodziejach, i o mugolach.
- Na którym roku jesteś? – zapytał zaciekawiony, jak gdyby dopiero teraz dostrzegł w niej równorzędnego rozmówcę.
- Dopiero zaczynam swój pierwszy. – Zaczerwieniła się. – A wy?
Prócz niej samej, Ginny, Bena i chłopca siedzącego przy oknie, w przedziale była jeszcze przysadzista dziewczynka o gęstych, brązowych włosach i wielkim orlim nosie, który upodabniał ją do drapieżnego ptaka.
- Też jesteśmy na pierwszym – odparł poważnie Ben. – Swoją drogą, to jest Eloise.
 Milcząca dziewczyna udała, że nie zauważyła, że właśnie ją przedstawiono i nadal z ponurym wyrazem twarzy wyglądała przez okno.
- I Colin – dorzucił Ben.
- Colin Creevey. – Chudy chłopiec skinął jej głową.
Ben spojrzał wyczekująco na Tessę.
- Ach, tak. Jestem Tessa – rzuciła pospiesznie. – Tessa Riot.
Za ścianą rozległ się nagle głośny huk, po czym ktoś zaniósł się donośnym śmiechem. Ginny wywróciła oczami i mruknąwszy pod nosem „przepraszam”, wyszła z przedziału, zasuwając za sobą drzwi.
- To prawdziwa żaba? – zapytał nagle Colin, który od dłuższej chwili przypatrywał się ramieniu Tessy.
- Ropucha. Zupełnie prawdziwa – uśmiechnęła się. – I trochę wytresowana. Nazywa się Kapitan.
Colin westchnął z podziwem. W przedziale zapadła cisza. Każdy zatopił się we własnych myślach, wpatrując się w przewijający się za oknem krajobraz i raz na jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia na współpasażerów.
- No tak. Czyli Hogwart, co? – odezwała się w końcu Tessa. Czuła się dość niekomfortowo, siedząc tak w ciszy, zwłaszcza, że po głowie krążyło jej mnóstwo pytań. – Jak myślicie, do jakiego domu was przydzielą? Ja chciałabym oczywiście trafić do Gryffindoru, ale to chyba nie zależy od tego, czego się chce, co?
- Ile jest tych domów? – zapytał zaciekawiony Colin. – I dlaczego chciałabyś być akurat w tym?
- Są cztery domy – odparł natychmiast Ben. – Gryffindor, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin. Do Gryffindoru chciałby chyba trafić każdy. No, może oprócz tych, którzy marzą o Slytherinie. Te dwa domy wiecznie kłócą się ze sobą. Ślizgoni, ci ze Slytherinu, to podłe gnidy i zdrajcy, dla których liczy się głównie status krwi. No wiesz, czy jesteś czystej krwi, czy mugolakiem i tak dalej.
- Moja mama – zaczęła z wyższością Tessa – mówi, że te stereotypy są krzywdzące, bo nie każdy Ślizgon jest zły, a nie każdy Gryfon odważny i szlachetny. Wystarczy wspomnieć Syriusza Blacka. 
Ben i Eloise obruszyli się mimowolnie.
- To morderca – wyjaśniła Tessa Colinowi. – Zabił z zimną krwią trzynaście osób, zupełnie niewinnych mugoli i swojego przyjaciela, Petera Pettigrew, który chciał go powstrzymać przed zdradą Potterów…
- Potterowie – wtrącił się Ben – przyczynili się do pokonania Sam-Wiesz-Kogo. Ich syn, Harry, jest jedyną osobą, która przeżyła śmiertelną klątwę. Ma tylko bliznę na czole, w kształcie błyskawicy  – opowiadał dalej, nie bacząc na oburzenie malujące się na twarzy Tessy. Nie cierpiała, gdy ktoś jej przerywał, zwłaszcza, kiedy właśnie mówiła coś naprawdę ciekawego.
Drzwi przedziału otworzyły się nagle i do przedziału wsunęła się Ginny, która w jakiś sposób pozbyła się już oplatających ją pędów kwiatowych.
- O czym rozmawiacie? – zapytała.
- Ben – odpowiedziała z lekką dozą ironii Tessa – opowiada historię Harry’ego Pottera.
Ku zdumieniu wszystkich Ginny oblała się rumieńcem.
- To super – wymamrotała. – Ja chyba już pójdę się przebrać. – Wypadła na korytarz nieco zbyt gwałtownie, czerwona aż po cebulki rudych włosów.
- Opowiadajcie dalej! – jęknął błagalnie Colin, który nigdy wcześniej nie słyszał tej historii, tak jak i o śmiertelnych klątwach ani o Syriuszu Blacku, bezwzględnym mordercy trzynastu niewinnych osób, a wszystko to niezmiernie go ciekawiło.
- No więc Harry Potter żyje i ma się dobrze. Jest zresztą w Hogwarcie, słyszałem to od mojej kuzynki, Lisy. Jest na drugim roku, tak jak on, ale w Ravenclawie. Też pewnie tam trafię, to dom dla inteligentnych i tych, którzy ogólnie cenią sobie wiedzę. Chociaż rzeczywiście, Gryffindor też nie byłby zły, w końcu to dom samego Dumbledore’a. Moi rodzice też w nim byli – stwierdził nie bez dumy. – I obaj bracia. Jeden skończył już Hogwart, to właśnie Kendall. Drugi nazywa się Walton i w tym roku będzie zdawał owutemy. Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne – zwrócił się do Colina. – Egzaminy, które zdaje się po ostatnim roku.
- Twoi bracia mają bardzo nietypowe imiona. – Tessa zmieniła temat, bo zaczynał ją trochę męczyć przemądrzały ton głosu i dygresyjność opowieści Bena. – Dlaczego ty też takiego nie masz? A właściwie, to Ben od Beniamina czy Bernarda? A może – zachichotała – od Benedykta?
Chłopak rzucił jej spojrzenie pełne rozgoryczenia.
- Nie – odparł markotnie. – Od Bentleya.
Tessa i Colin parsknęli śmiechem. Nawet siedząca nieruchomo Eloise uśmiechnęła się pod nosem.
- Z takim imieniem mógłbyś trafić na kartę z czekoladowych żab – wydusiła Tessa. – Już sobie to wyobrażam: Bentley Pattock, jeden z najwybitniej wkurzających czarodziejów dwudziestego wieku, wynalazca dwunastu sposobów wyczerpania cierpliwości współpasażerów w rekordowo krótkim czasie…
Ginny zaśmiała się krótko. Dopiero teraz zauważyli, że wróciła. Miała na sobie czarną szatę uczniów Hogwartu, nieco przetartą na łokciach. Jej twarz wróciła już do pierwotnego koloru i w ogóle dziewczynka wyglądała na znacznie bardziej wyluzowaną niż przedtem.
- Lubicie quidditcha? – zapytała ich, siadając po turecku na swoim miejscu i bawiąc się kosmykiem włosów. – Mój brat, Ron, jest wielkim fanem Armat z Chudley. Są nieźli, ale ja osobiście kibicuję od niedawna Harpiom z Holyhead. To jedyna całkowicie żeńska drużyna – wyjaśniła Colinowi, który gapił się na nią jak zahipnotyzowany, spijając każde słowo z jej ust.
- A na czym w zasadzie polega ten… ta gra, w którą grają?
- Oh, to najlepsza gra na świecie! – wykrzyknęła Tessa. – Nawet mój tata ją uwielbia, choć sam gra w koszykówkę i jest naprawdę dobry. Quidditch jest nawet trochę podobny, ale każda drużyna ma trzy, no, jakby kosze, ale na takich długich słupkach. I trzeba przerzucać przez nie piłkę, za to zdobywa się punkty. I jest jeszcze złoty znicz, to taka malutka, skrzydlata piłeczka, którą musi złapać szukający. W każdej drużynie jest po jednym szukającym i…
- Lata się na miotłach – przerwała jej Ginny, widząc, że Colin dawno przestał nadążać, choć wciąż słuchał jak zahipnotyzowany.
- A więc to prawda! Są latające miotły? – ucieszył się i rozmarzył. – Nie mogę się już doczekać, aż zobaczę to wszystko.
Rozumieli go doskonale. Każde z nich czekało z utęsknieniem na koniec podróży, który miał być jednocześnie początkiem największej przygody ich życia.

Kiedy wieczorem wysiadali na stacji w Hogsmeade, zostawiwszy bagaże, zgodnie z poleceniem, w pociągu, Tessa czuła się, jak gdyby ona, Ginny i Colin, a nawet milcząca Eloise i irytujący Ben, byli już dobrymi przyjaciółmi. Trzymali się razem, tylko Ginny oddaliła się na chwilę. Kiedy wróciła, wyglądała na zaniepokojoną i wciąż rozglądała się na wszystkie strony.
- Czego szukasz? – przekrzyczał wrzawę tłumu Ben. – Jestem wyższy, mogę ci pomóc!
- Mojego brata, Rona! Nikt nie wie, gdzie jest!
- Na pewno się znajdzie! – krzyknęła Tessa. – Nie martw…
- PIRSZOROCZNI! – Czyjś donośny głos zagłuszył jej słowa. – PIRSZOROCZNI DO MNIE!
Nawoływania powtarzały się. Tessa rozejrzała się i kiedy dostrzegła, kto ich woła, aż pisnęła z wrażenia. Był to ogromny mężczyzna, wysokości co najmniej dwóch normalnych ludzi i szerokości co najmniej czterech. Miał gęstą, czarną brodę i włosy, co nadawało mu wygląd dzikiego olbrzyma. Tessa nie dziwiła się, że zbierająca się wokół niego grupka dzieciaków drżała ze strachu. Kiedy jednak pierwszy szok minął, przypomniała sobie, że nie trzeba się go bać. Był to najpewniej pomocnik gajowego Ogga. Jej mama nie pamiętała, jak miał na imię, ale ogromny, owłosiony dzikus, który nie był jednak straszny, a jedynie trochę nieokrzesany, pojawiał się czasem w jej opowieściach.
- No, chodźcie! – Tessa machnęła ręką na swoich nowych znajomych i ruszyła w stronę nawołującego olbrzyma. Reszta podążyła za nią, raz po raz potrącana przez starszych uczniów spieszących w przeciwnym kierunku.
- PIRSZOROCZNI, TUTAJ! – ryczał dalej mężczyzna, idąc teraz wąską, śliską ścieżką i oświecając im drogę trzymaną w ręku latarnią. – Hej, ty tam! – Wyciągnął swoją ogromną dłoń w stronę Tessy, gdy padło na nią światło świecy. – Pilnuj tej ropuchy, one lubią się gubić! – Puścił do niej oko.
„To będzie niezwykły rok,” pomyślała Tessa. I jak gdyby na potwierdzenie tych słów, gdy skręcili za kolejną wysoką skalną ścianę, ich oczom ukazało się wielkie, ciemne jezioro, na którym kołysało się kilkanaście drewnianych łodzi. Nad nim wznosił się, na tle rozjarzonego blaskiem gwiazd nieba, ogromny zamek o dziesiątkach wysokich, smukłych wieżyczek i grubych baszt; z oknami zapraszającymi przytulnym blaskiem; z unoszącą się wokół niemal namacalną aurą niezwykłości. Hogwart.
- Ano, piknie jest, trza to przyznać. – Olbrzym pokiwał swoją wielką, zarośniętą głową.
Przez chwilę wszyscy patrzyli w niemym zachwycie na te roztaczający się przed nimi wspaniały widok. Nawet Ben zamknął się na krótki moment, za co Tessa była mu wdzięczna. Dopiero kiedy chłodny wiatr nasilił się nieco i odziani jedynie w szkolne szaty pierwszoroczni zaczęli delikatnie drżeć, olbrzymi mężczyzna otrząsnął się z zamyślenia i machnął ręką w stronę jeziora.
- No, włazić do łodzi! Tylko po czterech, ani jednego więcej!
Tessa zajęła miejsce obok Ginny, a po chwili dołączył do nich Colin i, ku rozpaczy Tessy, Ben.
- Nie martw się – przemawiał swoim przemądrzałym tonem do Colina. – Łodzie są zaczarowane, żebyśmy nie musieli sami wiosłować. Ciekawe, ile czasu zajmie im przebycie jeziora. Wygląda na spore, ale w końcu to wszystko czary, być może nawet wcale nie ma tu żadnej wody.
Tessa wywróciła oczami.
- Możecie jeszcze raz opowiedzieć mi o domach? – zapytał po raz kolejny tego dnia Colin, który wyraźnie już zaczynał się stresować.
- Są cztery, Gryffindor… – zaczął objaśniać Ben. Wydawało się, że nigdy mu się to nie znudzi.
- To ten dla odważnych? – upewnił się Colin.
- Tak. No, więc, Gryffindor, Slytherin, ten w którym wszyscy są wredni i…
- ...w którym większość, być może, jest wredna, ale zdarzają się też porządni ludzie – wpadła mu w słowo Tessa.
- Tak, tak. Jest też Ravenclaw, do którego trafiają najmądrzejsi, i Hufflepuff.
- Kto trafia do Huffepuffu?
- Jak by to ująć… Mówi się, że pracowici, sprawiedliwi, lojalni i takie tam, ale tak naprawdę, to po prostu cała reszta. Nie każdy musi być odważny albo inteligentny. Wtedy idzie do Hufflepuffu, chyba, że jest podłą gnidą, wtedy…
- Och, dałbyś już spokój – warknęła Tessa.
Ben nadąsał się i na chwilę wszyscy zamilkli.
- Założę się, że trafię do Hufflepuffu – powiedział z rezygnacją Colin. – Nigdy nie byłem zbyt dobry w szkole, no i do szczególnie odważnych też nie należę.
- No cóż, nawet jeśli, to przecież i tak nie przestaniemy cię lubić – odezwał się Ben tonem łaskawcy. – A musisz wiedzieć, że Gryfoni i Krukoni nieczęsto przyjaźnią się z Puchonami. Wszyscy w domu będą ci zazdrościć takich znajomych.
Tessa prychnęła, rozdrażniona.
- A kto by zazdrościł takiego przyjaciela jak ty?
Ginny zachichotała i Ben obraził się na dobre. Do końca podróży przez ciemne, marszczone wiatrem jezioro nie odezwało się już żadne z nich, choć Colin co jakiś czas otwierał usta, jak gdyby chciał o coś jeszcze zapytać, tylko słowa jakoś nie mogły mu przejść przez gardło.

1 komentarz:

  1. hej, cześć. jak to możliwe że piszę pierwszy komentarz?? nieważne, w każdym razie, aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa <3
    kocham to opowiadanie. idealnie udaje ci się zachować potterowski klimat, ale równocześnie piszesz swoim stylem, a w połączeniu to jest 110% tego czym może być fanfik. wszystko jest takie ciepłe i słodkie, postaci idealnie w takim wieku, żebym mógł sobie wyobrażać jak szczypię ich jeszcze pulchne policzki >:( lubię bena, jest śmieszny i za mały, żeby być irytujący - jego przemądrzałość jest jeszcze urocza, colin jest kochany i mam nadzieję, że będzie puchonem, a tessa napisana taaak prawdziwie (chociaż jest uszczypliwa mała małpa. ale ma fajną ropuchę). trochę mnie ginny zaskoczyłaś, ale to dobrze. i wplecenie znajomych faktów wyszło też bbbbaaardzo naturalnie. nie wiem czemu twierdzisz, że jest nudno, nie jest nudno - jest bardzo przyjemnie, ale!! za krótko. i chcę więcej. czekam na więcej i mam nadzieję, że mi powiesz jak wstawisz )-:

    OdpowiedzUsuń