Halo, halo! Dziś bez zbędnych przemów, zapraszam i życzę przyjemnej lektury tym, którzy się tu jeszcze czasami zabłąkują :)
III
CHŁOPIEC
Z BLIZNĄ
Cała grupa pierwszorocznych, licząca
podobno wyjątkowo dużo, bo aż czterdzieści osiem, jak szybko podliczył i nie
omieszkał obwieścić wszystkim Ben, przejętych, podekscytowanych i nierzadko
wystraszonych jedenasto- i dwunastolatków wsunęła się za profesor McGonagall do
Wielkiej Sali. Wszyscy nerwowo rozglądali się wokół, a kiedy kolejno
dostrzegali zaczarowany, wyglądający jak ciemne, rozgwieżdżone niebo sufit, z
tłumu dało się słyszeć wiele cichych westchnień i okrzyków zachwytu. Colin
Creevey, chudy chłopiec o mysich włosach, wciągnął głośno powietrze do płuc i byłby
chyba zapomniał wypuścić je z powrotem, gdyby nie szturchnęła go koleżanka,
rudowłosa, piegowata Ginny Weasley. Ona sama słyszała już wielokrotnie o
sklepieniu, które zawsze przybiera wygląd znajdującego się ponad nim nieba.
Mimo to, nie mogła opanować dreszczu ekscytacji, kiedy dotarło do niej, że oto
wreszcie osobiście znajduje się w Hogwarcie. Szkole magii i czarodziejstwa.
Tessa Riot stała obok poznanych w pociągu
przyjaciół, starając się wyglądać pewnie i nonszalancko, ale na policzki
wstąpił jej mocny rumieniec, a palce dłoni miętosiły rękawy czarnej szaty. Nikt
jednak nie zwracał na nią uwagi. Każdy był wystarczająco przejęty tym, co za
chwilę miało się wydarzyć.
Ceremonia przydziału była zmorą
dręczącą młode umysły uczniów odkąd przekroczyli próg szkoły. Tylko nieliczni
wiedzieli, na czym polega. Przekazywali więc szeptem informacje, nie będąc
jednak pewnymi na sto procent, czy wszystko, co mówią jest prawdą. Głównym
źródłem takich nieoficjalnych przekazów był Ben Pattock. Z charakterystyczną
dla siebie miną całkowicie obeznanego z tematem wyrzucał z siebie odpowiedzi na
nawet najgłupsze pytania z ogromną satysfakcją. Teraz jednak, kiedy wszyscy
zatrzymali się z przodu Wielkiej Sali, przy stole, zza którego spoglądało na
nich z zaciekawieniem grono nauczycielskie i kiedy jakiś chuderlawy staruszek
postawił przed nimi drewniany stołek o trzech nogach, umieszczając na nim
następnie bardzo wyświechtany kapelusz czarodzieja, nawet on zamilkł. Raz po
raz przełykał nerwowo ślinę, choć widocznie nie chciał dać po sobie poznać, jak
bardzo stresuje się zwykłą przymiarką
kapelusza, jak wyraził się wcześniej. Tymi próbami ukrycia targających go
nerwów nieświadomie zjednał sobie odrobinę sympatii Tessy. Wyczuła w nim coś na
kształt bratniej duszy. Zwłaszcza że reszta pierwszorocznych, z nielicznymi
wyjątkami, zaczynała poważnie świrować. Tłuściutki chłopiec o nieco dziewczęcej
urodzie nucił pod nosem jakąś niezidentyfikowaną melodię i bujał się na
wszystkie strony, trącając innych. Stojąca po jego lewej stronie bardzo chuda
dziewczynka o ściętych na krótko, czarnych włosach jęczała bez przerwy „na
pewno będę pierwsza, jestem tego pewna. Tak, znów będę pierwsza…” denerwując
tym niezmiernie wszystkich wokół. Każdy próbował maksymalnie się skupić i
przygotować na przydzielenie do domu. Jak gdyby mogło to jakoś wpłynąć na
wynik.
Atmosfera gęstniała z sekundy na
sekundę i zaczynała już nieznośnie ciążyć wszystkim znajdującym się na sali,
kiedy nagle stary kapelusz poruszył się. Jeden ze szwów przy krawędzi rozdarł się, tworząc przypominającą usta dziurę i w
całym pomieszczeniu dał się słyszeć donośny
śpiew:
Choć jestem
starym kapeluszem
I lat mam już
ponad tysiąc,
Wciąż umiem
przejrzeć umysł i duszę
Mogę przed wami
to przysiąc.
To we mnie przed
wiekami
Założycieli
czworo
Tchnęło własnymi
różdżkami
Swych marzeń
cząstkę sporą.
Dziś ja wyznaczam
wam drogę,
Ja was do domów przydzielam,
Zakładajcie mnie
więc na głowę,
Bo ja z wyborem
nie zwlekam.
Pójść każę wam
tam, gdzie trzeba,
Nie zwodzi mnie
to, co czuję
Serc waszych
zawartość przesiewam
I losem waszym
kieruję.
Jeśli w was
drzemie odwaga,
Szlachetni
jesteście i mężni,
Dom Gryffindora
jest dla was,
Tam zostaniecie
przyjęci.
Jeśli zaś wiedzy
pochodnię
Nieść chcecie
przez ten świat,
Znajdziecie w
Ravenclawie
Przyjaciół na
siedem lat.
Ambitnych,
przebiegłych i chytrych,
Tych, którzy
cenią spryt,
Odeślę do
Slytherinu,
Gdzie będą odtąd
żyć.
A jeśli ciężką
pracę
Nad wszystko
wychwalacie,
Do Hufflepuffu
was wyślę,
Gdzie wiernych
przyjaciół zyskacie.
Nie bójcie się
więc przydziału,
Dom każdy was
ciepło przywita,
A teraz, bez
zbędnych morałów,
Przyjdźcie swój
los przywitać!
Uczniowie i nauczyciele zasiadający
przy pięciu stołach rozstawionych w sali zabili brawo, kiedy kapelusz skończył
swoją piosenkę, ukłonił się głęboko i na powrót znieruchomiał na trójnogim
stołku. Tessa spojrzała na innych pierwszorocznych stojących w zbitej grupce
przy stole prezydialnym. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest chyba jedyną
osobą, której słowa Tiary Przydziału zgodnie z założeniem dodały otuchy. Czuła
teraz, że nawet jeśli za chwilę zostanie Ślizgonką, z pewnością jakoś się
odnajdzie. W gruncie rzeczy, przez chwilę miała nawet nadzieję, że dostanie
przydział do Slytherinu. Pokazałaby Benowi, że myli się, uważając, że każdy
mieszkaniec tego domu jest zarozumiały i nieprzyjemny.
Wszyscy ucichli na powrót, kiedy na
środek wyszła profesor McGonagall. W ręku trzymała gruby zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię,
dana osoba siada na stołku i nakłada Tiarę Przydziału. Osoba przydzielona do domu
siada przy odpowiednim stole – oznajmiła i rozwinęła zwój.
Nie zdążyła jednak dodać nic więcej,
nim z grupki uczniów wystąpiła owa chuda dziewczynka o chłopięcej fryzurze,
którą Tessa zauważyła wcześniej, i z zamkniętymi oczyma ruszyła przed siebie,
wprost ku tiarze. Usta profesor McGonagall ściągnęły się w wąską kreskę.
- Co to ma znaczyć? – zapytała
groźnym głosem.
Z sali dały się słyszeć tłumione chichoty.
Dziewczynka zatrzymała się w pół kroku, otworzyła oczy i spojrzała na
nauczycielkę. Na jej twarz wstąpił mocny rumieniec.
- Ja… Ja – zająknęła
się.
- Anderson, Samuel? – zapytała
profesor McGonagall, unosząc brwi z powątpiewaniem.
- N-nie.
Anderson, Samuel wystąpił naprzód,
wyraźnie wahając się, czy powinien podchodzić do stołka, czy jednak poczekać na
dalszy rozwój akcji.
- Wracać na miejsca.
Oboje wykonali polecenie.
- Anderson, Samuel! – Profesor
McGonagall została wyraźnie wytrącona z równowagi, a chichoczący ukradkiem
uczniowie nie poprawiali jej nastroju.
Tessa domyślała się, że ceremonia
przydziału powinna według nauczycielki przebiegać bez podobnych zakłóceń. Odkąd
przywitała ich w Holu Głównym, ani przez chwilę nie zdradziła oznak
jakiegokolwiek luzu czy poczucia humoru. Tessa wspomniała słowa mamy o twardej
ręce Minerwy McGonagall. Wyglądało na to, że nie były to puste pogróżki. Póki
co, Tessa miała wrażenie, że nie spotkała chyba jeszcze nigdy nikogo równie
surowego.
Profesor Dumbledore, siedzący pośrodku
przy długim stole prezydialnym, uśmiechał się jednak delikatnie, co wpływało na
Tessę kojąco.
Anderson, Samuel, teraz już całkiem
zestresowany, wystąpił z szeregu po raz drugi i tym razem podszedł do stołka. Drżącymi
rękoma nałożył na głowę Tiarę Przydziału i usiadł.
- Tiara go teraz
ocenia – szeptał gdzieś za plecami Tessy Ben. – Jak już się
zastanowi, to…
- RAVENCLAW! – wrzasnął
na cały głos kapelusz.
Uczniowie przy drugim stole na lewo
nagrodzili nowego kolegę gromkimi brawami, a wyraźnie zadowolony chłopiec już z
lekkim sercem oddalił się, by usiąść wśród innych Krukonów.
- Attwood, Andrea!
Ktoś gwizdnął głośno, kiedy na środek
po raz kolejny wyszła ciemnowłosa Andrea. Jej chuda twarz wciąż miała odcień
dojrzałej wiśni, ale tym razem dziewczynka szła z otwartymi oczyma, choć
spuściła wzrok, mijając profesor McGonagall.
- HUFFLEPUFF! – zawyrokowała
po chwili tiara, a Tessa usłyszała uszczypliwy szept Bena:
- No tak, to było do
przewidzenia.
- Baldwin,
Ella!
- SLYTHERIN!
- Browne,
Benjamin!
- RAVENCLAW!
- Cadwallader, Emeryk!
- HUFFLEPUFF!
Tessa zaczęła zastanawiać się, czy
nadawanie dzieciom imion takich jak Bentley albo Emeryk było charakterystyczne dla
starych, czarodziejskich rodów; czy rodzice kultywowali w ten sposób jakieś
dawne tradycje. Może były to imiona po prapradziadkach albo jakichś wybitnych
postaciach z historii magii?
Z zamyślenia wyrwała Tessę dosyć mocna
sójka w bok.
- Ałć! – syknęła,
oburzona zachowaniem stojącej obok Ginny.
- Patrz, teraz Colin!
Rzeczywiście, Colin przymierzał się
właśnie do założenia Tiary Przydziału. Tessa zdążyła jeszcze wyszczerzyć się do
niego, pokazując uniesiony w górę kciuk. Odwzajemnił uśmiech, a potem czarne
wnętrze tiary przysłoniło mu widok. Tessa rozejrzała się szybko, szukając
wzrokiem Bena. Wyglądał na umiarkowanie zainteresowanego. Spojrzała z powrotem
na Colina. Dostrzegła przez chwilę wyraz zaskoczenia na odsłoniętej części jego
twarzy, nim tiara krzyknęła donośnie:
- GRYFFINDOR!
Tessa i Ginny z zapałem przyłączyły
się do oklaskujących Colina uczniów siedzących przy ostatnim stole po lewej stronie
sali. Zauważyły, że wyraźnie zaskoczony Ben zaczął bić brawo z pewnym
opóźnieniem i dość niemrawo, choć kiedy poczuł na sobie wzrok koleżanek, jego
zapał widocznie się poprawił. Tessa wywróciła oczami. Colin pomachał im,
zmierzając na swoje nowe miejsce, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Ciekawe, czy para bliźniąt może
trafić do dwu różnych domów – szepnął jakiś czas później ktoś za
plecami Tessy, kiedy już drugi chłopiec o nazwisku Doherty trafił, tak jak jego
niemal identyczny brat, do Hufflepuffu.
- Moja kuzynka Lisa, która jest
na drugim roku w Ravenclawie mówiła mi, że jest u nich dziewczyna, której
bliźniaczka…
Tessa skupiła się maksymalnie na
czytającej kolejne nazwiska profesor McGonagall, by nie słuchać dalej
niekończących się wywodów Bena. Żałowała, że jego nazwisko przypada
alfabetycznie tak blisko jej. Miała szczerą ochotę odesłać go stąd jak
najszybciej. Najlepiej w najdalszy kąt zamku.
Co chwila padało kolejne nazwisko,
kolejna osoba podchodziła do stołka i zakładała Tiarę Przydziału, rozbrzmiewała
kolejna porcja oklasków.
Tessie burczało w brzuchu.
- HUFFLEPUFF! – wyłapała,
kiedy Ginny znów szturchnęła ją w bok.
To Eloise odkładała właśnie tiarę na
trójnogi stołek, by zaraz ruszyć w kierunku ostatniego stołu na prawo. Tessie
nie wydawało się, by wyglądała na choć trochę bardziej radosną niż w pociągu.
Miles, Mills,
Morley, Nelson, Palmer, Parkinson… Wszyscy oni trafili do
Ravenclawu albo Slytherinu. Tessa nie była pewna, ale wydawało jej się, że do
tych dwóch domów przydzielono do tej pory najwięcej nowych uczniów.
- Wreszcie – jęknęła z
ulgą Tessa, kiedy Parkinson, Hazel odmaszerowała w stronę stołu Ślizgonów, a
profesor McGonagall wyczytała nazwisko Bena.
Ginny zachichotała.
Ben dumnym krokiem wystąpił z
uszczuplonej już znacznie grupy pierwszorocznych. Kiedy dotarł do stołka,
spojrzał przelotnie na Tessę i Ginny, a wyraz jego twarzy mówił: „zaraz
zobaczycie! Ten kapelusz nie będzie się musiał nawet zastanawiać”. Tiara jednak
spędziła mnóstwo czasu na głowie Bena. Po paru długich minutach uczniowie
zaczęli z niecierpliwością zerkać na profesor McGonagall, która z kolei utkwiła
groźne spojrzenie w Benie, jak gdyby celowo zakłócił gładki przebieg ceremonii
przydziału.
- Myślisz, że można nie dostać
przydziału w ogóle? – zapytała Tessę Ginny.
- Pewnie nikt nie przewidział
domu dla wkurzających i przemądrzałych – prychnęła Tessa, trochę zbyt
głośno.
Profesor McGonagall przeniosła na nią
wzrok. Jej usta ściągnęły się w wąską linię.
Cisza trwała jeszcze chwilę, ktoś na
sali poskarżył się, że przez to wszystko w kuchni wystygnie kolacja. Jakiś
jasnowłosy Ślizgon stwierdził, że jeśli nie wiadomo, dokąd się „ten dzieciak”
nadaje, należy go umieścić w Hufflepuffie, „razem z całą resztą”. Parę osób
zaśmiało się.
- Założę, się, że właśnie kłóci
się z tiarą, że jest najmądrzejszy na świecie i powinien trafić do
Ravenclawu – mruknęła Tessa.
- Może chce go wysłać do
Slytherinu – zachichotała Ginny. – Ciekawe, co by wtedy
zrobił.
- Taak… – odezwała się
nagle Tiara Przydziału, wciąż spoczywająca na głowie Bena. Ton jej głosu
wskazywał, że wciąż jeszcze się waha.
Na sali wzmógł się cichy gwar rozmów,
kiedy zaskoczeni uczniowie komentowali sytuację. Paru nauczycieli także
spojrzało po sobie ze zdumieniem. Prawdopodobnie taka sytuacja dawno, a może
nawet jeszcze nigdy nie miała miejsca. Profesor Dumbledore wydawał się jednak
nieporuszony całym zajściem.
- HUFFLEPUFF! – ryknęła
tiara tak nagle, że dopiero po kilku sekundach Puchoni zorientowali się, że
nowemu koledze należą się oklaski.
Chwilę później dołączyła do nich
większość uczniów. Niektórzy gwizdali.
Tessa i Ginny wymieniły rozbawione
spojrzenia, kiedy czerwony na twarzy Ben niemal podbiegł do stołu Puchonów i
usiadł na brzegu ławy, wbiwszy wzrok w podłogę. Wyglądał, jak gdyby miał się za
chwilę rozpłakać. Profesor McGonagall kontynuowała ceremonię. Kiedy dotarła do
litery R, Tessa znów skupiła się bardziej. Nie mogła przegapić swojej kolejki.
Miała wrażenie, że jeszcze jedna wpadka mogłaby doprowadzić surową nauczycielkę
do prawdziwej wściekłości, a zdecydowanie nie chciałaby nikomu podpaść
pierwszego dnia szkoły. Kiedy więc Reid, Isabella została Ślizgonką, a profesor
McGonagall odczytała: „Riot, Teresa!”, Tessa była gotowa. Śmiało wystąpiła
naprzód, podeszła do stołu prezydialnego, odwróciła się przodem do czterech
stołów domów, próbując nie myśleć o tym, przy którym z nich zaraz zasiądzie.
Uśmiechnęła się dla dodania sobie otuchy, usiadła i wreszcie założyła tiarę.
Przez krótką chwilę nie słyszała zupełnie nic, a potem gdzieś wewnątrz jej
głowy odezwał się cichy głosik.
- Ah, tak… ileż tu zapału – szeptał –
a jaki upór. Pełna energii, nie boi się byle czego… - Tiara zdawała się mówić
do siebie. – Zapewne pasowałaby i… ale to nic. Tak…
Tessie wydawało się, że Tiara
specjalnie nie podaje jej kluczowych informacji. Jak gdyby koniecznie chciała
ją zaskoczyć. Wreszcie głosik oznajmił jej jeszcze, że nie poddaje się łatwo i że
jej przyjaźń jest warta bardzo wiele, po czym zamilkł na chwilę. „Oh, nie…!,”
zdążyło przejść Tessie przez myśl.
- HUFFLEPUFF! – wykrzyknęła
tiara, utwierdzając Tessę w przekonaniu, że oto właśnie trafiła do jednego domu
z Benem Pattockiem.
Ostatni stół po prawej stronie zadrżał
od oklasków i Tessa uświadomiła sobie nagle, że ktokolwiek nie trafił tam razem
z nią, nawet Ben, nie jest w stanie odebrać jej radości z tego, że właśnie
została oficjalnie i naprawdę
uczennicą Hogwartu. Uśmiechnęła się tak mocno, że aż zabolały ją policzki.
Ginny puściła jej oko. Tessa usiadła przy stole obok pulchnej dziewczynki z
dwoma warkoczykami, którą zapamiętała jako Hartley, Grace, a jakimś starszym
uczniem, którego imienia ani nazwiska nie znała, a który uśmiechnął się do niej uprzejmie, po
czym odwrócił się w stronę tiary. W tym czasie Robins, Demelza zdążyła zostać
przydzielona do Gryffindoru i do stołka zbliżała się Robson, Zara, śliczna
blondynka o włosach sięgających pasa. Ona trafiła do Huflepuffu i była pierwszą
osobą, którą Tessa witała „u siebie”, co sprawiło jej mnóstwo radości. Potem
jeszcze jedna dziewczynka dostała przydział do Hufflepuffu. Następni uczniowie
trafiali do innych domów i Tessa przypomniała sobie, jak bardzo jest głodna.
Czekała jednak cierpliwie, zwłaszcza, że Ginny także pozostawała jeszcze w
niewielkiej grupce stojącej pośrodku sali. Kiedy wreszcie nadeszła jej kolej,
poza nią został już tylko jeden chłopiec. Tessa skrzyżowała palce pod stołem,
licząc z całej siły na to, że i Weasley, Ginewra trafi do Hufflepuffu.
- GRYFFINDOR! – krzyknęła
jednak tiara i szczęśliwa Ginny po chwili zasiadła obok innych Gryfonów, wśród
których Tessa dostrzegła Colina, wyraźnie zadowolonego, że ktoś z jego
znajomych trafił do tego samego domu. Trzech starszych, rudych chłopców z
entuzjazmem gratulowało Ginny przydziału. Tessa domyśliła się, że to niektórzy
z jej braci. Zastanawiała się przez
chwilę, czy jest wśród nich ten, który gdzieś się zapodział w drodze do
Hogwartu.
- Nadszedł kolejny
rok. – Doszedł nagle uszu Tessy głos dyrektora. Nie zauważyła nawet,
kiedy wstał. – Witam was w Hogwarcie. Tych, którzy wrócili tu po
wakacjach, zapomniawszy wszystkiego, czego nauczyli się w roku poprzednim, i
tych, którzy są z nami po raz pierwszy i niczego jeszcze nie zdążyli się nauczyć.
Niech do jutra wasze głowy pozostaną radośnie puste, a póki co, napełnijmy
jedynie żołądki. Wsuwajcie! – zakończył krótką przemowę i w tym samym
momencie wszystkie stoły aż ugięły się pod ciężarem talerzy i półmisków pełnych
najrozmaitszych potraw, które pojawiły się na nich zupełnie nagle.
Tessa nałożyła sobie na talerz wielki
kawał jakiegoś pachnącego apetycznie mięsa. Smakowało zresztą równie wybornie. Kiedy
nieco się najadła, zaczęła z ciekawością rozglądać się po Wielkiej Sali.
Zauważyła przy stole prezydialnym jedno puste miejsce, ale nie miała pojęcia,
do kogo mogło należeć. Odszukała wzrokiem Ginny. Wyglądała na zaniepokojoną.
Colin rozmawiał z siedzącym obok chłopcem o czarnych włosach, który bardzo
ekspresyjnie gestykulował i chyba właśnie pokazywał jak powinno się odbić
kafla, by go podkręcić. Tessa rozejrzała się w poszukiwaniu Bena. Siedział przy
drugim końcu stołu i smętnie grzebał widelcem w ziemniaczanym purée. Kiedy patrzyła na niego, dostrzegła nagle jakiś ruch za znajdującym
się tuż przy nim wysokim oknem. Ktoś szedł w kierunku zamku, najpewniej
trzymając przed sobą zapaloną różdżkę, bo światło było zbyt nikłe i stabilne
jak na latarnię. Za nim, w pewnym odstępie, podążały dwie mniejsze sylwetki.
Kiedy cała trójka zniknęła wreszcie z jej
pola widzenia, Tessa zabrała się z powrotem za jedzenie. Chyba nigdy nie miała
w ustach lepszego ciasta z kruszonką. Chętnie nałożyłaby sobie kolejny, czwarty
już kawałek, gdyby desery nie zniknęły właśnie ze stołów. Znów wstał profesor
Dumbedore, uśmiechnął się ciepło i zaczął opowiadać o przepisach i zakazach
panujących w szkole. Tessa starała się słuchać, ale po obfitej kolacji zrobiła
się straszliwie senna. Patrzyła niewidzącym wzrokiem, jak wstaje inny
nauczyciel, dobrze odżywiony blondyn ubrany w fikuśną amarantową szatę; jak
profesor Dumbledore uprzejmie bije brawo po jego krótkiej przemowie, w trakcie
której ten co chwilę błyskał w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami; jak następnie
znów zabiera głos dyrektor. Miała wrażenie, że zaraz uśnie. Na ziemie
sprowadziło ją dopiero nagłe wtargnięcie do Wielkiej Sali wysokiego mężczyzny
odzianego w czarną szatę. Wyglądał na zupełnie wyprowadzonego z równowagi. Nie
zwracając uwagi na przemowę Dumbledore’a podszedł spiesznie do stołu
prezydialnego i szeptał coś przez chwilę do ucha profesor McGonagall. Jej brwi
wędrowały coraz wyżej, aż zniknęły pod rondem czarnej tiary, a nozdrza rozszerzyły
się jak u drapieżnika. Teraz z kolei to ona wstała i cicho powtórzyła wiadomość
dyrektorowi. Profesor Dumbledore zatroskał się wyraźnie. Przerwał przemowę i
przeprosiwszy wszystkich, opuścił Wielką Salę w towarzystwie zagniewanego
mężczyzny i profesor McGonagall. Wśród pozostałych nauczycieli przez chwilę
panowała konsternacja, a potem znów wstał blondyn w amarantowej szacie.
- Kochani! Nie wątpię, że
zaistniały jakieś szczególne okoliczności, skoro profesor Dumbledore musiał nas
tak nagle opuścić, jednak nie podupadajcie na duchu, bo oto macie jedyną w
swoim rodzaju szansę, by wysłuchać historii o tym, jak uwolniłem mieszkańców
pewnej wioski w Belgii od wyjątkowo paskudnego uroku usychających stóp! Jeszcze
nie zdążyłem opisać tego w żadnej książce, dlatego uznajcie to za swojego
rodzaju prapremierę. – Posłał im jeden ze swych olśniewających
uśmiechów.
Inni nauczyciele nie wyglądali na
zachwyconych obrotem spraw, ale Tessa nie do końca rozumiała, dlaczego. Anegdota
o straszliwej klątwie wydawała jej się sto razy ciekawsza niż wykład o tym,
czego nie można robić w szkole. Historia nie zdążyła jednak jeszcze rozkręcić
się na dobre, kiedy wrócił profesor Dumbledore. Był z nim ubrany na czarno
mężczyzna, a parę minut później zjawiła się również profesor McGonagall.
Dyrektor zakończył swoją przemowę przestrogą, by pamiętali, że w Hogwarcie należą
do poszczególnych domów i że inni uczniowie liczą na nich.
- …Przez lekkomyślne zachowanie
możecie stracić nie tylko punkty waszego domu, ale i zaufanie przyjaciół, a
czasem nawet życie – podsumował i polecił prefektom, by odprowadzili
uczniów do pokojów wspólnych. Wyglądał na bardzo czymś zafrasowanego.
Tessa pomyślała, że może ktoś
rzeczywiście zrobił dziś coś bardzo lekkomyślnego i głupiego i strasznie
zaciekawiło ją, kto też mógł to być i co takiego się stało. Myśląc o tym,
wlokła się na samym końcu długiej grupy Puchonów, którzy wyszli z Wielkiej Sali
ostatni, kiedy uczniowie innych domów rozeszli się już do swoich pokoi. Właśnie
dzięki temu, tuż przed tym, jak skręciła za kolejny załom korytarza, dostrzegła
przez chwilę idących po schodach dwóch samotnych chłopców. Jeden z nich był
wysoki, a jego włosy były płomiennorude. Drugi z kolei miał włosy czarne, chyba
dawno nieczesane, okulary na nosie i, co Tessa widziała przez ledwie ułamek
sekundy, kiedy odgarniał sprzed oczu niesforne kosmyki, bliznę na czole.
Bliznę w kształcie błyskawicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz