środa, 31 sierpnia 2016

Tessa Riot i Klub Pojedynków: rozdział trzeci



Halo, halo! Dziś bez zbędnych przemów, zapraszam i życzę przyjemnej lektury tym, którzy się tu jeszcze czasami zabłąkują :)
(Szybkie linki do pierwszego i drugiego rozdziału dla spragnionych całości)
☮-☮-☮

III
CHŁOPIEC Z BLIZNĄ

Cała grupa pierwszorocznych, licząca podobno wyjątkowo dużo, bo aż czterdzieści osiem, jak szybko podliczył i nie omieszkał obwieścić wszystkim Ben, przejętych, podekscytowanych i nierzadko wystraszonych jedenasto- i dwunastolatków wsunęła się za profesor McGonagall do Wielkiej Sali. Wszyscy nerwowo rozglądali się wokół, a kiedy kolejno dostrzegali zaczarowany, wyglądający jak ciemne, rozgwieżdżone niebo sufit, z tłumu dało się słyszeć wiele cichych westchnień i okrzyków zachwytu. Colin Creevey, chudy chłopiec o mysich włosach, wciągnął głośno powietrze do płuc i byłby chyba zapomniał wypuścić je z powrotem, gdyby nie szturchnęła go koleżanka, rudowłosa, piegowata Ginny Weasley. Ona sama słyszała już wielokrotnie o sklepieniu, które zawsze przybiera wygląd znajdującego się ponad nim nieba. Mimo to, nie mogła opanować dreszczu ekscytacji, kiedy dotarło do niej, że oto wreszcie osobiście znajduje się w Hogwarcie. Szkole magii i czarodziejstwa.
Tessa Riot stała obok poznanych w pociągu przyjaciół, starając się wyglądać pewnie i nonszalancko, ale na policzki wstąpił jej mocny rumieniec, a palce dłoni miętosiły rękawy czarnej szaty. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Każdy był wystarczająco przejęty tym, co za chwilę miało się wydarzyć.
Ceremonia przydziału była zmorą dręczącą młode umysły uczniów odkąd przekroczyli próg szkoły. Tylko nieliczni wiedzieli, na czym polega. Przekazywali więc szeptem informacje, nie będąc jednak pewnymi na sto procent, czy wszystko, co mówią jest prawdą. Głównym źródłem takich nieoficjalnych przekazów był Ben Pattock. Z charakterystyczną dla siebie miną całkowicie obeznanego z tematem wyrzucał z siebie odpowiedzi na nawet najgłupsze pytania z ogromną satysfakcją. Teraz jednak, kiedy wszyscy zatrzymali się z przodu Wielkiej Sali, przy stole, zza którego spoglądało na nich z zaciekawieniem grono nauczycielskie i kiedy jakiś chuderlawy staruszek postawił przed nimi drewniany stołek o trzech nogach, umieszczając na nim następnie bardzo wyświechtany kapelusz czarodzieja, nawet on zamilkł. Raz po raz przełykał nerwowo ślinę, choć widocznie nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo stresuje się zwykłą przymiarką kapelusza, jak wyraził się wcześniej. Tymi próbami ukrycia targających go nerwów nieświadomie zjednał sobie odrobinę sympatii Tessy. Wyczuła w nim coś na kształt bratniej duszy. Zwłaszcza że reszta pierwszorocznych, z nielicznymi wyjątkami, zaczynała poważnie świrować. Tłuściutki chłopiec o nieco dziewczęcej urodzie nucił pod nosem jakąś niezidentyfikowaną melodię i bujał się na wszystkie strony, trącając innych. Stojąca po jego lewej stronie bardzo chuda dziewczynka o ściętych na krótko, czarnych włosach jęczała bez przerwy „na pewno będę pierwsza, jestem tego pewna. Tak, znów będę pierwsza…” denerwując tym niezmiernie wszystkich wokół. Każdy próbował maksymalnie się skupić i przygotować na przydzielenie do domu. Jak gdyby mogło to jakoś wpłynąć na wynik.
Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę i zaczynała już nieznośnie ciążyć wszystkim znajdującym się na sali, kiedy nagle stary kapelusz poruszył się. Jeden ze szwów przy krawędzi rozdarł się, tworząc przypominającą usta dziurę i w całym pomieszczeniu dał się słyszeć donośny  śpiew:

Choć jestem starym kapeluszem
I lat mam już ponad tysiąc,
Wciąż umiem przejrzeć umysł i duszę
Mogę przed wami to przysiąc.
To we mnie przed wiekami
Założycieli czworo
Tchnęło własnymi różdżkami
Swych marzeń cząstkę sporą.
Dziś ja wyznaczam wam drogę,
Ja was do domów przydzielam,
Zakładajcie mnie więc na głowę,
Bo ja z wyborem nie zwlekam.
Pójść każę wam tam, gdzie trzeba,
Nie zwodzi mnie to, co czuję
Serc waszych zawartość przesiewam
I losem waszym kieruję.
Jeśli w was drzemie odwaga,
Szlachetni jesteście i mężni,
Dom Gryffindora jest dla was,
Tam zostaniecie przyjęci.
Jeśli zaś wiedzy pochodnię
Nieść chcecie przez ten świat,
Znajdziecie w Ravenclawie
Przyjaciół na siedem lat.
Ambitnych, przebiegłych i chytrych,
Tych, którzy cenią spryt,
Odeślę do Slytherinu,
Gdzie będą odtąd żyć.
A jeśli ciężką pracę
Nad wszystko wychwalacie,
Do Hufflepuffu was wyślę,
Gdzie wiernych przyjaciół  zyskacie.
Nie bójcie się więc przydziału,
Dom każdy was ciepło przywita,
A teraz, bez zbędnych morałów,
Przyjdźcie swój los przywitać!


Uczniowie i nauczyciele zasiadający przy pięciu stołach rozstawionych w sali zabili brawo, kiedy kapelusz skończył swoją piosenkę, ukłonił się głęboko i na powrót znieruchomiał na trójnogim stołku. Tessa spojrzała na innych pierwszorocznych stojących w zbitej grupce przy stole prezydialnym. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest chyba jedyną osobą, której słowa Tiary Przydziału zgodnie z założeniem dodały otuchy. Czuła teraz, że nawet jeśli za chwilę zostanie Ślizgonką, z pewnością jakoś się odnajdzie. W gruncie rzeczy, przez chwilę miała nawet nadzieję, że dostanie przydział do Slytherinu. Pokazałaby Benowi, że myli się, uważając, że każdy mieszkaniec tego domu jest zarozumiały i nieprzyjemny.
Wszyscy ucichli na powrót, kiedy na środek wyszła profesor McGonagall. W ręku trzymała gruby zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba siada na stołku i nakłada Tiarę Przydziału. Osoba przydzielona do domu siada przy odpowiednim stole – oznajmiła i rozwinęła zwój.
Nie zdążyła jednak dodać nic więcej, nim z grupki uczniów wystąpiła owa chuda dziewczynka o chłopięcej fryzurze, którą Tessa zauważyła wcześniej, i z zamkniętymi oczyma ruszyła przed siebie, wprost ku tiarze. Usta profesor McGonagall ściągnęły się w wąską kreskę.
- Co to ma znaczyć? – zapytała groźnym głosem.
Z sali dały się słyszeć tłumione chichoty. Dziewczynka zatrzymała się w pół kroku, otworzyła oczy i spojrzała na nauczycielkę. Na jej twarz wstąpił mocny rumieniec.
- Ja… Ja – zająknęła się.
- Anderson, Samuel? – zapytała profesor McGonagall, unosząc brwi z powątpiewaniem.
- N-nie.
Anderson, Samuel wystąpił naprzód, wyraźnie wahając się, czy powinien podchodzić do stołka, czy jednak poczekać na dalszy rozwój akcji.
- Wracać na miejsca.
Oboje wykonali polecenie.
- Anderson, Samuel! – Profesor McGonagall została wyraźnie wytrącona z równowagi, a chichoczący ukradkiem uczniowie nie poprawiali jej nastroju.
Tessa domyślała się, że ceremonia przydziału powinna według nauczycielki przebiegać bez podobnych zakłóceń. Odkąd przywitała ich w Holu Głównym, ani przez chwilę nie zdradziła oznak jakiegokolwiek luzu czy poczucia humoru. Tessa wspomniała słowa mamy o twardej ręce Minerwy McGonagall. Wyglądało na to, że nie były to puste pogróżki. Póki co, Tessa miała wrażenie, że nie spotkała chyba jeszcze nigdy nikogo równie surowego.
Profesor Dumbledore, siedzący pośrodku przy długim stole prezydialnym, uśmiechał się jednak delikatnie, co wpływało na Tessę kojąco.
Anderson, Samuel, teraz już całkiem zestresowany, wystąpił z szeregu po raz drugi i tym razem podszedł do stołka. Drżącymi rękoma nałożył na głowę Tiarę Przydziału i usiadł.
- Tiara go teraz ocenia – szeptał gdzieś za plecami Tessy Ben. – Jak już się zastanowi, to…
- RAVENCLAW! – wrzasnął na cały głos kapelusz.
Uczniowie przy drugim stole na lewo nagrodzili nowego kolegę gromkimi brawami, a wyraźnie zadowolony chłopiec już z lekkim sercem oddalił się, by usiąść wśród innych Krukonów.
- Attwood, Andrea!
Ktoś gwizdnął głośno, kiedy na środek po raz kolejny wyszła ciemnowłosa Andrea. Jej chuda twarz wciąż miała odcień dojrzałej wiśni, ale tym razem dziewczynka szła z otwartymi oczyma, choć spuściła wzrok, mijając profesor McGonagall.
- HUFFLEPUFF! – zawyrokowała po chwili tiara, a Tessa usłyszała uszczypliwy szept Bena:
- No tak, to było do przewidzenia.
- Baldwin, Ella!
- SLYTHERIN!
- Browne, Benjamin!
- RAVENCLAW!
- Cadwallader, Emeryk!
- HUFFLEPUFF!
Tessa zaczęła zastanawiać się, czy nadawanie dzieciom imion takich jak Bentley albo Emeryk było charakterystyczne dla starych, czarodziejskich rodów; czy rodzice kultywowali w ten sposób jakieś dawne tradycje. Może były to imiona po prapradziadkach albo jakichś wybitnych postaciach z historii magii?
Z zamyślenia wyrwała Tessę dosyć mocna sójka w bok.
- Ałć! – syknęła, oburzona zachowaniem stojącej obok Ginny.
- Patrz, teraz Colin!
Rzeczywiście, Colin przymierzał się właśnie do założenia Tiary Przydziału. Tessa zdążyła jeszcze wyszczerzyć się do niego, pokazując uniesiony w górę kciuk. Odwzajemnił uśmiech, a potem czarne wnętrze tiary przysłoniło mu widok. Tessa rozejrzała się szybko, szukając wzrokiem Bena. Wyglądał na umiarkowanie zainteresowanego. Spojrzała z powrotem na Colina. Dostrzegła przez chwilę wyraz zaskoczenia na odsłoniętej części jego twarzy, nim tiara krzyknęła donośnie:
- GRYFFINDOR!
Tessa i Ginny z zapałem przyłączyły się do oklaskujących Colina uczniów siedzących przy ostatnim stole po lewej stronie sali. Zauważyły, że wyraźnie zaskoczony Ben zaczął bić brawo z pewnym opóźnieniem i dość niemrawo, choć kiedy poczuł na sobie wzrok koleżanek, jego zapał widocznie się poprawił. Tessa wywróciła oczami. Colin pomachał im, zmierzając na swoje nowe miejsce, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Ciekawe, czy para bliźniąt może trafić do dwu różnych domów – szepnął jakiś czas później ktoś za plecami Tessy, kiedy już drugi chłopiec o nazwisku Doherty trafił, tak jak jego niemal identyczny brat, do Hufflepuffu.
- Moja kuzynka Lisa, która jest na drugim roku w Ravenclawie mówiła mi, że jest u nich dziewczyna, której bliźniaczka…
Tessa skupiła się maksymalnie na czytającej kolejne nazwiska profesor McGonagall, by nie słuchać dalej niekończących się wywodów Bena. Żałowała, że jego nazwisko przypada alfabetycznie tak blisko jej. Miała szczerą ochotę odesłać go stąd jak najszybciej. Najlepiej w najdalszy kąt zamku.
Co chwila padało kolejne nazwisko, kolejna osoba podchodziła do stołka i zakładała Tiarę Przydziału, rozbrzmiewała kolejna porcja oklasków.
Tessie burczało w brzuchu.
- HUFFLEPUFF! – wyłapała, kiedy Ginny znów szturchnęła ją w bok.
To Eloise odkładała właśnie tiarę na trójnogi stołek, by zaraz ruszyć w kierunku ostatniego stołu na prawo. Tessie nie wydawało się, by wyglądała na choć trochę bardziej radosną niż w pociągu.
Miles, Mills, Morley, Nelson, Palmer, Parkinson… Wszyscy oni trafili do Ravenclawu albo Slytherinu. Tessa nie była pewna, ale wydawało jej się, że do tych dwóch domów przydzielono do tej pory najwięcej nowych uczniów.  
- Wreszcie – jęknęła z ulgą Tessa, kiedy Parkinson, Hazel odmaszerowała w stronę stołu Ślizgonów, a profesor McGonagall wyczytała nazwisko Bena.
Ginny zachichotała.
Ben dumnym krokiem wystąpił z uszczuplonej już znacznie grupy pierwszorocznych. Kiedy dotarł do stołka, spojrzał przelotnie na Tessę i Ginny, a wyraz jego twarzy mówił: „zaraz zobaczycie! Ten kapelusz nie będzie się musiał nawet zastanawiać”. Tiara jednak spędziła mnóstwo czasu na głowie Bena. Po paru długich minutach uczniowie zaczęli z niecierpliwością zerkać na profesor McGonagall, która z kolei utkwiła groźne spojrzenie w Benie, jak gdyby celowo zakłócił gładki przebieg ceremonii przydziału.
- Myślisz, że można nie dostać przydziału w ogóle? – zapytała Tessę Ginny.
- Pewnie nikt nie przewidział domu dla wkurzających i przemądrzałych – prychnęła Tessa, trochę zbyt głośno.
Profesor McGonagall przeniosła na nią wzrok. Jej usta ściągnęły się w wąską linię.
Cisza trwała jeszcze chwilę, ktoś na sali poskarżył się, że przez to wszystko w kuchni wystygnie kolacja. Jakiś jasnowłosy Ślizgon stwierdził, że jeśli nie wiadomo, dokąd się „ten dzieciak” nadaje, należy go umieścić w Hufflepuffie, „razem z całą resztą”. Parę osób zaśmiało się.
- Założę, się, że właśnie kłóci się z tiarą, że jest najmądrzejszy na świecie i powinien trafić do Ravenclawu – mruknęła Tessa.
- Może chce go wysłać do Slytherinu – zachichotała Ginny. – Ciekawe, co by wtedy zrobił.
- Taak… – odezwała się nagle Tiara Przydziału, wciąż spoczywająca na głowie Bena. Ton jej głosu wskazywał, że wciąż jeszcze się waha.
Na sali wzmógł się cichy gwar rozmów, kiedy zaskoczeni uczniowie komentowali sytuację. Paru nauczycieli także spojrzało po sobie ze zdumieniem. Prawdopodobnie taka sytuacja dawno, a może nawet jeszcze nigdy nie miała miejsca. Profesor Dumbledore wydawał się jednak nieporuszony całym zajściem.
- HUFFLEPUFF! – ryknęła tiara tak nagle, że dopiero po kilku sekundach Puchoni zorientowali się, że nowemu koledze należą się oklaski.
Chwilę później dołączyła do nich większość uczniów. Niektórzy gwizdali.
Tessa i Ginny wymieniły rozbawione spojrzenia, kiedy czerwony na twarzy Ben niemal podbiegł do stołu Puchonów i usiadł na brzegu ławy, wbiwszy wzrok w podłogę. Wyglądał, jak gdyby miał się za chwilę rozpłakać. Profesor McGonagall kontynuowała ceremonię. Kiedy dotarła do litery R, Tessa znów skupiła się bardziej. Nie mogła przegapić swojej kolejki. Miała wrażenie, że jeszcze jedna wpadka mogłaby doprowadzić surową nauczycielkę do prawdziwej wściekłości, a zdecydowanie nie chciałaby nikomu podpaść pierwszego dnia szkoły. Kiedy więc Reid, Isabella została Ślizgonką, a profesor McGonagall odczytała: „Riot, Teresa!”, Tessa była gotowa. Śmiało wystąpiła naprzód, podeszła do stołu prezydialnego, odwróciła się przodem do czterech stołów domów, próbując nie myśleć o tym, przy którym z nich zaraz zasiądzie. Uśmiechnęła się dla dodania sobie otuchy, usiadła i wreszcie założyła tiarę. Przez krótką chwilę nie słyszała zupełnie nic, a potem gdzieś wewnątrz jej głowy odezwał się cichy głosik.
- Ah, tak… ileż tu zapału – szeptał – a jaki upór. Pełna energii, nie boi się byle czego… - Tiara zdawała się mówić do siebie. – Zapewne pasowałaby i… ale to nic. Tak…
Tessie wydawało się, że Tiara specjalnie nie podaje jej kluczowych informacji. Jak gdyby koniecznie chciała ją zaskoczyć. Wreszcie głosik oznajmił jej jeszcze, że nie poddaje się łatwo i że jej przyjaźń jest warta bardzo wiele, po czym zamilkł na chwilę. „Oh, nie…!,” zdążyło przejść Tessie przez myśl.
- HUFFLEPUFF! – wykrzyknęła tiara, utwierdzając Tessę w przekonaniu, że oto właśnie trafiła do jednego domu z Benem Pattockiem.
Ostatni stół po prawej stronie zadrżał od oklasków i Tessa uświadomiła sobie nagle, że ktokolwiek nie trafił tam razem z nią, nawet Ben, nie jest w stanie odebrać jej radości z tego, że właśnie została oficjalnie i naprawdę uczennicą Hogwartu. Uśmiechnęła się tak mocno, że aż zabolały ją policzki. Ginny puściła jej oko. Tessa usiadła przy stole obok pulchnej dziewczynki z dwoma warkoczykami, którą zapamiętała jako Hartley, Grace, a jakimś starszym uczniem, którego imienia ani nazwiska nie znała,  a który uśmiechnął się do niej uprzejmie, po czym odwrócił się w stronę tiary. W tym czasie Robins, Demelza zdążyła zostać przydzielona do Gryffindoru i do stołka zbliżała się Robson, Zara, śliczna blondynka o włosach sięgających pasa. Ona trafiła do Huflepuffu i była pierwszą osobą, którą Tessa witała „u siebie”, co sprawiło jej mnóstwo radości. Potem jeszcze jedna dziewczynka dostała przydział do Hufflepuffu. Następni uczniowie trafiali do innych domów i Tessa przypomniała sobie, jak bardzo jest głodna. Czekała jednak cierpliwie, zwłaszcza, że Ginny także pozostawała jeszcze w niewielkiej grupce stojącej pośrodku sali. Kiedy wreszcie nadeszła jej kolej, poza nią został już tylko jeden chłopiec. Tessa skrzyżowała palce pod stołem, licząc z całej siły na to, że i Weasley, Ginewra trafi do Hufflepuffu.
- GRYFFINDOR! – krzyknęła jednak tiara i szczęśliwa Ginny po chwili zasiadła obok innych Gryfonów, wśród których Tessa dostrzegła Colina, wyraźnie zadowolonego, że ktoś z jego znajomych trafił do tego samego domu. Trzech starszych, rudych chłopców z entuzjazmem gratulowało Ginny przydziału. Tessa domyśliła się, że to niektórzy z jej braci.  Zastanawiała się przez chwilę, czy jest wśród nich ten, który gdzieś się zapodział w drodze do Hogwartu.
- Nadszedł kolejny rok. – Doszedł nagle uszu Tessy głos dyrektora. Nie zauważyła nawet, kiedy wstał. – Witam was w Hogwarcie. Tych, którzy wrócili tu po wakacjach, zapomniawszy wszystkiego, czego nauczyli się w roku poprzednim, i tych, którzy są z nami po raz pierwszy i niczego jeszcze nie zdążyli się nauczyć. Niech do jutra wasze głowy pozostaną radośnie puste, a póki co, napełnijmy jedynie żołądki. Wsuwajcie! – zakończył krótką przemowę i w tym samym momencie wszystkie stoły aż ugięły się pod ciężarem talerzy i półmisków pełnych najrozmaitszych potraw, które pojawiły się na nich zupełnie nagle.
Tessa nałożyła sobie na talerz wielki kawał jakiegoś pachnącego apetycznie mięsa. Smakowało zresztą równie wybornie. Kiedy nieco się najadła, zaczęła z ciekawością rozglądać się po Wielkiej Sali. Zauważyła przy stole prezydialnym jedno puste miejsce, ale nie miała pojęcia, do kogo mogło należeć. Odszukała wzrokiem Ginny. Wyglądała na zaniepokojoną. Colin rozmawiał z siedzącym obok chłopcem o czarnych włosach, który bardzo ekspresyjnie gestykulował i chyba właśnie pokazywał jak powinno się odbić kafla, by go podkręcić. Tessa rozejrzała się w poszukiwaniu Bena. Siedział przy drugim końcu stołu i smętnie grzebał widelcem w ziemniaczanym purée. Kiedy patrzyła na niego, dostrzegła nagle jakiś ruch za znajdującym się tuż przy nim wysokim oknem. Ktoś szedł w kierunku zamku, najpewniej trzymając przed sobą zapaloną różdżkę, bo światło było zbyt nikłe i stabilne jak na latarnię. Za nim, w pewnym odstępie, podążały dwie mniejsze sylwetki.
Kiedy cała trójka zniknęła wreszcie z jej pola widzenia, Tessa zabrała się z powrotem za jedzenie. Chyba nigdy nie miała w ustach lepszego ciasta z kruszonką. Chętnie nałożyłaby sobie kolejny, czwarty już kawałek, gdyby desery nie zniknęły właśnie ze stołów. Znów wstał profesor Dumbedore, uśmiechnął się ciepło i zaczął opowiadać o przepisach i zakazach panujących w szkole. Tessa starała się słuchać, ale po obfitej kolacji zrobiła się straszliwie senna. Patrzyła niewidzącym wzrokiem, jak wstaje inny nauczyciel, dobrze odżywiony blondyn ubrany w fikuśną amarantową szatę; jak profesor Dumbledore uprzejmie bije brawo po jego krótkiej przemowie, w trakcie której ten co chwilę błyskał w uśmiechu śnieżnobiałymi zębami; jak następnie znów zabiera głos dyrektor. Miała wrażenie, że zaraz uśnie. Na ziemie sprowadziło ją dopiero nagłe wtargnięcie do Wielkiej Sali wysokiego mężczyzny odzianego w czarną szatę. Wyglądał na zupełnie wyprowadzonego z równowagi. Nie zwracając uwagi na przemowę Dumbledore’a podszedł spiesznie do stołu prezydialnego i szeptał coś przez chwilę do ucha profesor McGonagall. Jej brwi wędrowały coraz wyżej, aż zniknęły pod rondem czarnej tiary, a nozdrza rozszerzyły się jak u drapieżnika. Teraz z kolei to ona wstała i cicho powtórzyła wiadomość dyrektorowi. Profesor Dumbledore zatroskał się wyraźnie. Przerwał przemowę i przeprosiwszy wszystkich, opuścił Wielką Salę w towarzystwie zagniewanego mężczyzny i profesor McGonagall. Wśród pozostałych nauczycieli przez chwilę panowała konsternacja, a potem znów wstał blondyn w amarantowej szacie.
- Kochani! Nie wątpię, że zaistniały jakieś szczególne okoliczności, skoro profesor Dumbledore musiał nas tak nagle opuścić, jednak nie podupadajcie na duchu, bo oto macie jedyną w swoim rodzaju szansę, by wysłuchać historii o tym, jak uwolniłem mieszkańców pewnej wioski w Belgii od wyjątkowo paskudnego uroku usychających stóp! Jeszcze nie zdążyłem opisać tego w żadnej książce, dlatego uznajcie to za swojego rodzaju prapremierę. – Posłał im jeden ze swych olśniewających uśmiechów.
Inni nauczyciele nie wyglądali na zachwyconych obrotem spraw, ale Tessa nie do końca rozumiała, dlaczego. Anegdota o straszliwej klątwie wydawała jej się sto razy ciekawsza niż wykład o tym, czego nie można robić w szkole. Historia nie zdążyła jednak jeszcze rozkręcić się na dobre, kiedy wrócił profesor Dumbledore. Był z nim ubrany na czarno mężczyzna, a parę minut później zjawiła się również profesor McGonagall. Dyrektor zakończył swoją przemowę przestrogą, by pamiętali, że w Hogwarcie należą do poszczególnych domów i że inni uczniowie liczą na nich.
- …Przez lekkomyślne zachowanie możecie stracić nie tylko punkty waszego domu, ale i zaufanie przyjaciół, a czasem nawet życie – podsumował i polecił prefektom, by odprowadzili uczniów do pokojów wspólnych. Wyglądał na bardzo czymś zafrasowanego.
Tessa pomyślała, że może ktoś rzeczywiście zrobił dziś coś bardzo lekkomyślnego i głupiego i strasznie zaciekawiło ją, kto też mógł to być i co takiego się stało. Myśląc o tym, wlokła się na samym końcu długiej grupy Puchonów, którzy wyszli z Wielkiej Sali ostatni, kiedy uczniowie innych domów rozeszli się już do swoich pokoi. Właśnie dzięki temu, tuż przed tym, jak skręciła za kolejny załom korytarza, dostrzegła przez chwilę idących po schodach dwóch samotnych chłopców. Jeden z nich był wysoki, a jego włosy były płomiennorude. Drugi z kolei miał włosy czarne, chyba dawno nieczesane, okulary na nosie i, co Tessa widziała przez ledwie ułamek sekundy, kiedy odgarniał sprzed oczu niesforne kosmyki, bliznę na czole.
Bliznę w kształcie błyskawicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz